Agent 2

Bartosz Arłukowicz: w jaki sposób wygrał Agenta?

Bartosz Arłukowicz | Foto: Jerzy Dudek

W 2001 roku Bartosz Arłukowicz ze Szczecina brał udział w 2. edycji programu Agent. Teraz, już jako poseł, trafił do komisji śledczej ds. afery hazardowej. Po latach zdradza, w jaki sposób udało mu się zwyciężyć w popularnym niegdyś reality show. Zwycięstwo podwójne, bo nie chodzi tylko o wygraną w Agencie, ale także wygranie i skorzystanie z szansy na nowe życie.

Bartosz Arłukowicz | fot. Jerzy Dudek
Bartosz Arłukowicz | fot. Jerzy Dudek

„Nie chcę takiej polityki, jaką robi dziś Platforma. Jest partią bezideową, bezwzględną, korporacyjną. Ja nie znoszę plastikowej polityki. Nie znoszę Ikei. W domu mam stary kredens, na którym jest jeszcze odcisk po kubku babci. To jest żywa historia. A Platforma jest jak Ikea. Bardziej cenię Kaczyńskiego, bo ma jakieś poglądy. Polityka to nie piaskownica. Bywa brudna. Ale prawdziwa polityka daje satysfakcję. Trzeba mieć do tego pasję. Trzeba chcieć wygrać wybory. Chcę tworzyć lewicę, która wygrywa wybory. Ciągle słyszę, że się nie da. Zrobiłem już trochę rzeczy, które miały się nie udać. Lewicę też się da” – mówi Bartosz Arłukowicz.

„Mogę o nim powiedzieć same dobre rzeczy: ofensywny, bystry, bardzo się cieszę, że ktoś taki się pojawił. Ma duży potencjał” – powiedział były premier o Arłukowiczu. „Bartek walczy jak lew. Planuje każdy ruch” – mówi z kolei kolega Bartka. „Bardzo przeżywa każde wystąpienie w mediach. Przez długi czas pałętał się po programach Superstacji, najwyżej bywał w Polsat News. Dziwiłem się, że leci do nich na każde zawołanie. Mówiłem: chłopie, po co ci to? A on walczył. Mówił, że kiedyś zajdzie wyżej. Zazdrościł Napieralskiemu i Nitrasowi, że chodzą do TVN 24. Powtarzał: Kiedyś ja się też przebiję. Aż zaprosiła go Monika Olejnik. To był wielki awans. Bardzo to przeżył. A najbardziej to, że przez 15 minut przed rozmową na antenie siedziała obok niego i ani słowem się nie odezwała. A potem był program u Lisa. Traktował to jak wejście do pierwszej ligi. Tego tekstu, który pan pisze, też się boi. Boi się, że mu zaszkodzi” – mówi kolega ze Szczecina. Ale na spotkanie ze mną zgodził się natychmiast.

Dwa lata przy łóżku
Miał być ginekologiem. Aż do momentu, kiedy na drugim roku studiów wyszedł z egzaminu z biochemii i spotkał wujka z roczną Marysią na rękach. Dziewczynka miała białaczkę, jej ojciec prosił o pomoc. Dwudziestoletni student spędził dwa lata przy łóżku chorej dziewczynki. Był u niej niemal każdego dnia. Marysia przeżyła. On zmienił zdanie. Postanowił pracować na oddziale onkologicznym. „Pierwsza śmierć przeorała mnie. Zmieniła mi wszystko w głowie. Siedziałem i patrzyłem na ból dziecka. Myślałem, jak mogę mu pomóc. Bólu nie mogłem zabrać. A ono leżało i tylko mogło patrzeć. Widziało ponure ściany szpitala. Jedyna rzecz, jaka mi wpadła do głowy, to że mogę pokolorować te ściany, żeby było weselej” – opowiada Bartek.

Miał znajomych w liceum plastycznym. Zaczął chodzić do administracji, by pozwolili im namalować na ścianach szpitala pogodne rysunki z Myszką Miki i Kaczorem Donaldem. Nie dało się. Przepisy określały, że kolor ścian w szpitalu ma być jednolity. Wtedy umówił się z pielęgniarkami na tajną akcję. Pewnego wieczoru, po 23:00, weszli z całą załogą znajomych plastyków do szpitala. Dzieciakom zrobili czapki z gazet i do rana ściany oddziału pokryły się bajkowymi postaciami. Zrobiła się afera, ale maluchom było odtąd weselej.

Na onkologii dziecięcej jest balkon, na którym młody doktor spędzał noce, rozmawiając z rodzicami chorych dzieci. Ci rodzice bardzo chcieli walczyć. Postanowili wybudować nowy szpital. „Szaleństwo, no nie?” – mówi z zawadiackim uśmiechem Arłukowicz, który włączył się do ich akcji. „Zobaczyłem coraz bardziej zdeterminowanych rodziców, którzy chcieli walczyć. Dali mi siłę. To była największa przygoda mojego życia. Złapałem oddech” – opowiada. Organizował charytatywne koncerty, na których występował, grał i śpiewał. A poza tym chodził i namawiał biznesmenów, polityków, artystów. Dzięki akcji rodziców, Szczecin ma jeden z najnowocześniejszych w Polsce dziecięcych oddziałów onkologicznych, zbudowany bez państwowych pieniędzy. „Zrozumiałem wtedy, że można zrobić wszystko” – mówi dziś poseł. (…) Za pomoc dzieciom dostał Order Uśmiechu. Marcin Meller, redaktor naczelny „Playboya”, od kilku lat zaprzyjaźniony z Arłukowiczem, wspomina: „Bartek ciągle gadał o tych dzieciach. Widać, że bardzo go to ruszało”.

Agent i 130 tysięcy
Meller poznał Arłukowicza, kiedy realizowano program Agent. Reality show, w którym w trudnych warunkach 12 uczestników wykonuje ekstremalne zadania, a jednocześnie należy wskazać, kto jest agentem ukrytym wśród nich przez organizatorów. Trzeba być sprawnym fizycznie i inteligentnym, by wyprowadzić w pole konkurentów. „Zgłosiłem się tam, bo pomyślałem, że zrobię sobie jaja z tego nadęcia, jakie jest wokół lekarzy. Pracowałem wtedy na pogotowiu. Zgłoszenie wysłałem z nudów na dyżurze. Ale chciałem sobie udowodnić, że umiem pokonać strach. Mam lęk wysokości, nigdy nie byłem sportowcem, wiedziałem, że będzie trudno” – wspomina. „I chciałem wygrać 130 tysięcy, żeby kupić mieszkanie dla rodziny” – dodaje. Dopytuję, czy nie chciał po prostu zrobić kariery. „Pewnie, że chciałem. Gdybym nie był lekarzem, zostałbym aktorem. Lubię być w centrum uwagi, lubię scenę, lubię światło” – przyznaje.

Na castingu wybrano go spośród kilkunastu tysięcy chętnych. „Od razu było widać, że ma charyzmę” – mówi Meller. Kiedy się pojawił, oświadczył: „Przyjechałem, żeby wygrać. I wygram, zobaczycie”. Po kilku tygodniach programu, zostało trzech uczestników. Jeden z nich był agentem. W pewnym momencie Arłukowicz mrugnął do uczestniczki, dając jej znak, że on nim jest. Wyglądało, że chce jej pomóc. Agentem był ktoś inny. Wygrał Arłukowicz. „Oszukał ją pan” – mówię. „Nie, takie były reguły tej gry. Na tym to polegało” – odpowiada.

Wrócił do Szczecina i wykorzystywał telewizyjną sławę do pomagania dzieciom i do własnej kariery. Zanim został politykiem, dorabiał do lekarskiej pensji, sprzedając piwo w barku na plaży należącym do jego ojca. Wieczorami grał na gitarze i przyciągał klientów. Kiedy wygrał Agenta, wylepił bar swoimi zdjęciami. Potem dostał propozycje od polityków. To początek opowieści o następnym Arłukowiczu (…).

Wyborczy taran
W wyborach samorządowych wystartował jako bezpartyjny z listy SLD z dzielnicy Pomorzany. Wygrał na fali sławy Agenta. W następnej kampanii już ciężko pracował. Chodził od drzwi do drzwi. Poświęcił na to dużo czasu i dostał dobry wynik. „On cały czas zasuwa, kombinuje, spotyka się. Pracuje jak maszyna” – mówi Tomasz Chaciński, dziennikarz prowadzący rozmowy z politykami w Radiu Szczecin. „W samorządzie śmiali się z niego, czasem kpili, że wpada na sesje, wygłasza przemówienie i wybiega. Robi show i pędzi dalej” – opowiada. Był wybijającym się radnym. To potwierdzają wszyscy. W kampaniach, także tych do parlamentu, pracował jak wół. I lubił to. „Żaden z jego konkurentów nie jest taki, by usiąść z ludźmi, pogadać, wypić piwo. A on to lubi, wchodzi w normalne ludzkie relacje” – mówi Chaciński. „Jest bardzo energetyczny. Pełen siły, wigoru i pomysłów. Bartek umie zarażać innych” – mówi Anna Myślińska, pracownica Rady Miejskiej w Szczecinie, która współpracowała kilka lat z Arłukowiczem.

W czasie kampanii do parlamentu w różnych wioskach ogłaszał, że organizuje bezpłatne badania lekarskie. Przez cały dzień siedział w upale w fartuchu i badał za darmo ludzi. Oczywiście zadbał, by byli przy tym dziennikarze. Jednak te białe niedziele organizuje też po kampanii. Elżbieta Romero, była posłanka SdPl ze Szczecina: „W wyborach do Sejmu byliśmy konkurentami na tej samej liście. A to gorzej niż konkurenci z różnych partii. Rywalizacja była ostra. Ja byłam pierwsza na liście, byłam posłanką, miałam dużo lepszą pozycję wyjściową. On na drugim miejscu. I wygrał ze mną. To była dotkliwa porażka. W końcu nikt z nas nie wszedł do Sejmu, bo SdPl przegrała w całym kraju, choć my przez to, że tak rywalizowaliśmy, zebraliśmy razem niezły wynik. Ale on miał znakomitą kampanię. Mieliśmy spięcia, był czasem bezwzględny. Ale poznałam jego urok. Zobaczyłam, jak on umie się dopasować do rozmówcy. Trochę jak Kwaśniewski. Słucha i mówi tak, by dopasować się do drugiej osoby i pokazać, że ma z nią wspólne problemy.

„Uwielbiam walkę, uwielbiam tłum. Ja świetnie się czuję na wiecach, gorzej na zebraniach i w grach partyjnych” – mówi sam o sobie. W ostatniej kampanii startował z listy LiD. Zajął drugie miejsce z wynikiem niewiele gorszym od Napieralskiego. A Napieralski był na wszystkich billboardach i w telewizji. Obserwatorzy ze Szczecina zastanawiają się, kiedy Arłukowicz zajmie jego miejsce. Wszyscy powtarzają: „Ma charyzmę, której brak Napieralskiemu, ale jest dużo słabszy w pracy partyjnej”. „Nie umie jeździć jak Grzesiek od miasta do miasta, pić wódki z działaczami i układać swoich list” – mówią. A to w partyjnym życiu bardzo ważna umiejętność. Zanim wystartował z SLD, próbował przejąć władzę w SdPl, której został członkiem. Przegrał. Ale walczył bardzo ostro i jak twierdzi wielu – walił poniżej pasa. Ten epizod pozostawił w oczach wielu lewicowców zły ślad. Marek Borowski, były szef SdPl, odmawia rozmowy na temat Arłukowicza. W jego głosie trudno było wyczuć sympatię.

Michał Syska, dawniej działacz SdPl, działający we wrocławskim środowisku „Krytyki Politycznej”: „Problem z nim taki, że nie ma do końca sprecyzowanych poglądów. Pamiętam, że kiedyś w wywiadzie dla lokalnego dodatku do Wyborczej mówił, że ma liberalne poglądy gospodarcze. A jednocześnie jest posłem lewicy. W SdPl nie mógł się przebić. Kiedy walczył tam o władzę, otoczył się piątym szeregiem sfrustrowanych działaczy. W czasie posiedzenia, na którym były wybory, jego ludzie po kolei wstawali i atakowali Borowskiego w bardzo nieczysty sposób. Zarzucali mu jakieś niejasności finansowe w prowadzenia partii. Ale żadnych konkretów. To było bardzo marnej jakości. Arłukowicz nie zabierał głosu. Ale wszyscy wiedzieli, że to jego zwolennicy montują tę akcję. Bardzo sobie zraził wtedy ludzi. Ale doceniam w nim to, że zdaje sobie sprawę z błędów, które popełnia. I chce się nauczyć, co to jest lewica. Sam pytał mnie kiedyś o to, jakie książki ważne dla lewicy powinien przeczytać” – opowiada Syska. Arłukowicz: „Ja tłumaczyłem, że nie można iść wyłącznie na personalny konflikt z SLD. Uważałem, że jedyną szansą jest współpraca z SLD. A co do sposobu walki, można mi zarzucić wszystko. Niech pan tylko spojrzy, gdzie są dziś ci, którzy zostali w SdPl”.

Spotykam i takich, którzy mówią o nim po prostu: to karierowicz do entej potęgi, bezwzględny w dążeniu do celu. Jerzy Faliński, działacz pomorskiej SdPl: „Kiedyś konkurowaliśmy w Szczecinie. Między nami był antagonizm. Pozyskiwał wtedy władze w kierownictwie partii, by zdobyć władze w województwie i mnie odsunąć. Działamy w różnym stylu”. Działacz lewicowy, który prosi o zachowanie anonimowości: „To cwaniaczek. Z kim on współpracuje? Z Napieralskim? W SdPl Borowski potraktował go lojalnie. A on wyprowadził mu ludzi, kiedy przegrał. I poszedł do Napieralskiego. Wiem, że zorganizował wiele akcji społecznych, ale teraz chce robić na tym karierę. Ale to prawda: jest trochę gładszy i sprytniejszy od Napieralskiego. To taki lepszy cinkciarz pośród cinkciarzy”.

U boku Jaruzelskiego?
Kiedy został posłem SLD, podpisał się pod uznawanym przez wielu za kuriozalny listem młodych działaczy w obronie Wojciecha Jaruzelskiego. Porównywali oni życiorysy Donalda Tuska, Jarosława Kaczyńskiego i innych polityków z życiorysem generała: „19-letni poseł PO Sebastian Karpiniuk mógł świętować odnalezienie swojego nazwiska na liście przyjętych na prawo na Uniwersytecie Gdańskim. 19-letni Wojtek Jaruzelski świętował odnalezienie na zesłaniu na Syberii ciężko chorego i wycieńczonego ojca”. 20-letni Jarosław Kaczyński „z przyjaciółmi oblewał dyplom magistra prawa”, a 20-letni Jaruzelski „wysłał swojego najlepszego przyjaciela na rozpoznanie pozycji wroga”. „Donald Tusk w wieku 21 lat kopał z kumplami piłkę na boiskach w Sopocie i Gdańsku. Porucznik Wojciech Jaruzelski w wieku 21 lat z orderami za dzielność na mundurze kopał okop, gdy po morderczej przeprawie przez Odrę hitlerowska artyleria przygwoździła jego pluton na drugim brzegu rzeki”. Działacze SLD, w tym Arłukowicz, konkludowali, że „miejsce każdego lewicowca jest dziś u boku generała Jaruzelskiego”. Wielu znajomych Arłukowicza zastanawia się, dlaczego się pod tym podpisał? Głupota czy skrajny cynizm? „Wie pan, mnie po prostu żal było tego starego człowieka” – tłumaczy. Pytam, czy Jaruzelski nie powinien trafić przed sąd. „Stan wojenny był zły. Jeśli generał zrobił coś złego, niech zostanie osądzony” – mówi. Unika jednoznacznej odpowiedzi. „Nie politycy powinni go sądzić. A dziś politycy urządzili już sąd kapturowy” – odpowiada.

W rocznicę wyborów 4 czerwca Arłukowicz organizował happening symbolicznego podpalenia budynku IPN w Warszawie. Na ścianach budynku tego dnia pojawiły się płomienie z rzutnika. „Cały kraj obchodzi rocznicę odzyskania niepodległości, wyborów 4 czerwca 1989 roku, a my postanowiliśmy uczcić to inaczej” – komentował wtedy w mediach. Tłumaczył, że lepiej, by pieniądze, które idą na IPN, wydać na badanie dzieci.

Tej sympatii do Jaruzelskiego i SLD nie może pojąć jego przyjaciel, dawny działacz NZS, Marcin Meller: „Dlaczego przeszedł do SLD? Nie rozumiem go. Myślę, że po prostu chciał zaistnieć i zrobić karierę polityczną. A oni oferowali mu najłatwiejszą do niej drogę”. „Bardzo lubię prywatnie Bartka, ale to uroczy cynik” – mówi Joachim Brudziński, szczeciński poseł PiS. „Politycznie jest koniunkturalistą, pójdzie tam, gdzie mu dadzą więcej. Te jego ambicje boleśnie odczuł Marek Borowski, kiedy Bartek rozwalił mu SdPl” – dodaje. Sławomir Nitras, PO: „Na tle SLD Bartek się wyróżnia. Ale nie wiem, czy on ma jakieś prawdziwe poglądy. Jest bardzo plastyczny i umie się zawsze dostosować. Czy ma siłę przywódcy i czy jest gotów wziąć odpowiedzialność za ludzi? Tego nie wiem. Dziś nie ma zaplecza. Ale jest zdolny”.

[Igor Janke, Rzeczpospolita]

Poprzedni artykułNastępny artykuł