Idol 4

Wywiad ze Sławkiem Uniatowskim: „Najbardziej wiarygodnymi emocjami w życiu człowieka są łzy”

Sławomir Uniatowski | Foto: Tadeusz Jagiełło, UniatowskiProject

Czy czegoś w swoim życiu żałuje? Co dla niego jest męskie? Dlaczego woli Zauchę od Niemena? Ze Sławkiem Uniatowskim – finalistą 4 edycji Idola, rozmawia Ewa Gerbatowska.

Sławomir Uniatowski | fot. Tadeusz Jagiełło, UniatowskiProject
Sławomir Uniatowski | fot. Tadeusz Jagiełło, UniatowskiProject

Ewa Gerbatowska: Jakiego pytania nikt ci nie zadał, a powinien?
Sławek Uniatowski: – Z reguły ludzie pytają o wiele rzeczy. O dziewczyny… a nie o muzykę. Jeżeli mam być znany to jedynie z tego, że istnieję w branży muzycznej.

Zatem zacznijmy od muzyki. Mówisz o sobie, że grasz smooth jazz, smooth pop. To jeden z wielu podgatunków jazzu, który charakteryzuje się dużą dowolnością interpretacyjną, aranżacją oraz tendencją do improwizacji. Kochasz jazz…
– Zawsze lubiłem jazz, ale nie jestem stricte jazzmanem, bo nie jestem ani Możdżerem ani Hołownią. Jazz to jest określenie, które zawiera w sobie mnóstwo tematów. Są gatunki jazzu, które nawet nie brzmią jak jazz. Ja mam swój własny klimat – mam w sobie melancholijność. Lubię nostalgiczną muzykę. Bo prawda jest taka, że najbardziej wiarygodnymi emocjami w życiu człowieka są łzy. Śmiać się każdy potrafi. Kocham muzykę, która wywołuje dreszcze. Uwielbiam wzruszać ludzi.

James Lincoln Collier wyróżnia trzy podstawowe atrybuty jazzu: swing – jego istotną funkcję ekstatyczną i kod indywidualny. Jaki jest twój kod, dzięki któremu możemy zidentyfikować ciebie jako wykonawcę?
– Jestem sobą i poprzez muzykę wyrażam swoje emocje… Jestem po prostu Sławkiem Uniatowskim.

Z Tobą kojarzy się fortepian… Upodobałeś go sobie najbardziej?
– Kocham fortepian, gitarę, ale najbardziej uwielbiam śpiewać z big bandem. To brzmi fantastycznie – amerykańsko.

Jesteś młody, ale chyba są decyzje, których żałujesz? Pomyślałeś kiedyś, że gdybym zrobił to i to, to by wszystko potoczyłoby się inaczej?
– Pewnie, że tak. Każdy z nas żałuje jakiejś decyzji. Generalnie jest OK, ale gdybym startował w programie Idol 5 lat wcześniej, to wszystko prawdopodobnie wyglądałoby inaczej.

Czyli w programie Big Brother nie wziąłbyś udziału?
– Zdecydowanie nie. Jestem muzykiem. Miałem propozycję wzięcia udziału w wielu programach typu reality show np. Gwiazdy tańczą na lodzie. Mnie to nie interesuje. Jeżeli ktoś idzie do programu typu Idol, to chce pokazać, że potrafi śpiewać. I trzeba widzieć tę różnicę między programami typu Big Brother a Idol.

Zająłeś drugie miejsce w 4. edycji Idola. Zmieniłeś w nim swój wizerunek. W jednym z wywiadów ktoś nawet zapytał, czy zrobiłeś sobie trwałą.
– Kręcone włosy mam z natury. Styliści mi je prostowali.

Przegrałeś z Maćkiem Silskim…
– To dobrze, że tak właśnie się stało. Ja miałem wówczas 21 lat, on 28. Nadal by pewnie siedział w Szczecinie, a tak teraz nagrywa drugą płytę. Ma naprawdę fajny głos. Maciek nie jest tylko rockowym wokalistą. Jest uniwersalny. Najlepsi wokaliści są uniwersalni. Taki jest np. Andrzej Lampert, który w 2007 roku w Opolu każdą zwrotkę Anny Marii zaśpiewał inaczej i zrobił to fantastycznie. W muzyce nie ma półśrodków. Albo robi się coś bardzo dobrze, albo wcale.

Współpracowałeś z wieloma osobami…
– Z wieloma muzykami z Polski, ale i osobami ze Stanów Zjednoczonych takimi jak: Matt Noble, Keith Brown, Jud Friedman, który napisał piosenkę Run tu you do filmu Bodyguard. Z Brianem Allanem i Stevem Dorffem nagraliśmy także piosenkę Stay. Wiesz, tych osób można wymienić wiele, bo jak jest się już w branży muzycznej, to wcześniej czy później trafia się na odpowiednich ludzi i wówczas w sposób naturalny zaczyna się współpracę.

Twoja druga miłość to kino.
– Poza muzyką najbardziej cenię kinematografię. Filmy Giuseppe Tornatore, Woodyego Allena, starsze dzieła Spielberga, Zemeckisa etc. To są moje klimaty. Zawsze marzyłem, aby pisać muzykę filmową. Uwielbiam Morricone, Williamsa, Desplata, Tiersena i wielu innych genialnych kompozytorów.

Nagrałeś przecież piosenkę do filmu na podstawie powieści Katarzyny Grocholi.
– Tak. Pewne radio – bardzo znane – stwierdziło, iż piosenka nie może trwać dłużej niż 3:20 min. i wycięto z niej najlepszą część, tak zwany brigde… Bardzo tego żałuję. Boli mnie, że nie mogę wydać tego, co mi się najbardziej podoba. Teraz mam swój zespół Uniatowski Project i jestem zadowolony, bo gram własną muzykę. Niebawem nasz koncert w Toruniu.

Miejsce w Toruniu, które kochasz?
– Generalnie lubię Starówkę. Jak kiedyś wracałem po kilkunastu tygodniach do Torunia, to przejeżdżając przez most im. Piłsudskiego robiło mi się ciepło na sercu. Jest to dla mnie zawsze wzruszające po długim wyjeździe. Przypominają się lata dzieciństwa… A jeżeli chodzi o klub w Toruniu, to zdecydowanie eNeRDe. Tam mam swoich przyjaciół. Doskonale ich rozumiem, bo też mają swoje aspiracje i próbują swój artyzm pokazać. Kilka dni temu puszczałem w lokalu przy ul. Browarnej swoją muzykę. Tam czuję się jak u siebie w domu.

Zatem cieszysz się, że lokal nie został przeniesiony.
– Ten klub jest dla mnie bardzo ważny. Dzwoniłem do wielu znajomych redaktorów ze stolicy, aby o nim pisali.

Kiedy mężczyzna według ciebie jest męski? (śmiech)
– Facet najbardziej jest męski, kiedy jest spełniony. Kiedy potrafi szczerze kochać. Ja poczuję się naprawdę męski, kiedy wydam płytę, którą sobie wymarzyłem.

Maryla Rodowicz powiedziała, że jesteś zdolny, wysoki i utalentowany. Jak wspominasz współpracę z nią?
– Marylka jest cudowną, nowoczesną kobietą. Chcę mieć kiedyś ponad sześćdziesiąt lat i, tak jak ona, szaleć z gitarą na scenie. Czasami wiele zależy w naszym życiu od tego, kogo spotykamy na swojej drodze.

Kto w Toruniu miał największy wpływ na ciebie?
– Dla mnie najważniejszą osobą w Toruniu był Grzegorz Ciechowski. Pamiętam jak w dniu, kiedy był operowany wróciłem nad ranem do domu. Nagle w radiu usłyszałem, że zmarł. Wkurzyłem się niesamowicie. Kopnąłem nogą w ścianę. Byłem wściekły. To zdarzenie było jednym z najbardziej traumatycznych w moim życiu. Grzegorzowi bardzo podobało się jak śpiewam i gram. Wiem, że gdyby żył, to byśmy wspólnie na pewno coś stworzyli. Nie był genialnym wokalistą, instrumentalistą, ale był dobrym flecistą i wspaniałym poetą i kompozytorem. Potrafił wzruszać swoimi tekstami, muzyką. Nie ma w Polsce zbyt wielu takich ludzi.

Zatem jakich wokalistów polskich uwielbiasz?
– Zdecydowanie Andrzeja Zauchę. Zresztą ja też mam wiele z niego. Tak jak on jestem multiinstrumentalistą, też śpiewam różne gatunki. Niczego się nie boję. Operuję swoim głosem w przeróżnych kierunkach. Czesław Niemen to zupełnie inna bajka. Był niezwykły, ale nie potrafił tak jak Zaucha odnaleźć się w każdym rodzaju muzyki. Andrzej Zaucha to dla mnie najlepszy wokalista w historii polskiej muzyki rozrywkowej.

Na czym ci najbardziej zależy w życiu?
– Na takim światełku w tunelu, którym są moi fani. To oni dają siłę. Aby było jak najwięcej ludzi z duszą i pasją tworzenia.

Śpiewałeś covery w toruńskich klubach?
– Grałem prawie wszystko, o co mnie poproszono. Najróżniejsze gatunki od utworów z repertuaru Franka Sinatry po Pink Floyd itd. Zawsze lubiłem grać covery. Zresztą tak wyglądały jeszcze kilka lat temu moje koncerty. Teraz gram swoje utwory i bardzo się w tym spełniam, ale tamte nadal lubię. Piosenki z dzieciństwa wywarły na mnie duży wpływ. Pamiętam nawet zupełnie kiczowate piosenki z lat 80.

Chylińska w wywiadzie u Szymona Majewskiego przyznała się, że kochała Papa Dance. Wstydzisz się tego, czego kiedyś słuchałeś?
– Nie. Ja nigdy żadnego badziewia nie słuchałem. Miałem w domu różne kasety italo disco, disco polo etc., ale nigdy ich nie słuchałem. Pożyczałem od starszego rodzeństwa moich kolegów różne kasety. Gdy miałem 8 lat, moi rówieśnicy słuchali Majki Jeżowskiej, Fasolek, Natalki Kukulskiej, a mnie kręcił Jackson, Floydzi, Queen, Simon & Garfunkel, Oldfield, Vangelis i Beatlesi.

A Papa Dance?
– Ma swój urok. Świetny kicz. Przyjemnie tego posłuchać. To naprawdę fantastyczni faceci. U Pawła Stasiaka bywałem na urodzinach, które wyprawiane były w warszawskiej Klubokawiarni. Niesamowitym zespołem jest również Kombi. Ich teksty nie są najgorsze. Mają na siebie sposób. Choć w muzyce panuje obecnie podejście bardziej komercyjne – nikt już nie pisze piosenek takich jak Czas nas uczy pogody, bo „każde pokolenie ma własny czas”. Muzyka jest pisana z nastawieniem, że ludzie będą do niej tańczyli. Poza tym, piosenka musi mieć odpowiednią długość. Na przykład Bohemian Rhapsody dzisiaj nie byłaby hitem, bo ma przeszło sześć minut. Dzisiaj żadna stacja radiowa by jej nie zagrała i to jest straszne. Zresztą, żeby jakaś piosenka zaistniała w polskim radiu to trzeba najczęściej oddać 50% swoich praw autorskich. Tak się nie dzieje w żadnym innym cywilizowanym kraju.

[Rozmawiała Ewa Gerbatowska, Orbitorun.pl]

Poprzedni artykułNastępny artykuł