Bar 5: VIP

Jarosław Mikulski ujawnia tajemnice „Baru 5: VIP”

Jarosław Mikulski – uczestnik reality show „Bar 5: VIP”, ujawnił na swoim blogu tajemnice programu, w którym przyszło mu uczestniczyć.

W kilku samodzielnych notatkach, Jarek opisał manipulacje producentów, znęcanie się nad uczestnikami i niesprawiedliwości jakie rządziły widowiskiem. Seks za dalsze uczestniczenie w programie, sfałszowane wyniki głosowania widzów i ustawione zdarzenia – zdaniem Jarka „Bar 5: VIP” nie miał nic wspólnego z reality show.

WSTĘP
Udział w programie typu reality show, realizowanym przez firmę ATM, to była jedna wielka i wspaniała przygoda. W czasie mojego długiego tam pobytu (ok. 2 miesięcy), poznałem samych cudownych ludzi, tak w grupie uczestników, jak i wśród realizatorów programu. Od samego początku do końca programu wszystkim uczestnikom zależało głównie na świetnej zabawie. Nikt nie myślał o głównej wygranej, jaką była nagroda warta ponad 200.000 zł. To były fantastyczne wakacje…

Jak na prawdziwe reality przystało – tak jak ja to sobie zawsze wyobrażałem przed udziałem w programie – pozwolono, by wszystko działo się spontanicznie. Wspaniałe było to, że widzowie za pomocą SMS-ów mogli decydować o tym kogo się pozbyć z programu, a kto ma pozostać. I wszystko odbywało się zupełnie uczciwie – bez jakichkolwiek manipulacji widzami poprzez przedstawiane materiały, bez wcześniej napisanego scenariusza i z uczciwym liczeniem SMS-ów. Dlatego każdy uczestnik mógł liczyć na to, że może dzięki sympatii jaką wzbudzi w widzach, pozostanie następny tydzień w programie. I że jego być, albo nie być, to nie jest tylko kaprys histerycznego szefa odpowiadającego za całość, w tym głównie za oglądalność.

Wielu moich znajomych podejrzewało, że w programach tego typu ustawia się sytuacje, że reżyserzy namawiają co niektórych uczestników do odgrywania zaproponowanych ról, ba, że niektórzy uczestnicy są podstawieni przez realizatorów i że są na ich usługach, a nawet otrzymują pieniądze za odgrywanie odpowiedniej roli! Niektórzy mówili, że program „Bar” to jedna wielka farsa i oszustwo! No więc ja, tu i teraz chcę głośno powiedzieć: „BYŁEM TAM, WIDZIAŁEM SAM I TERAZ WIEM – WSZYSTKO JEST REALISTYCZNE, UCZCIWE, BEZ JAKICHKOLWIEK MANIPULACJI I BEZ CHAMSTWA”. A może to potwierdzić mój wielki autorytet i guru, człowiek wielkiej pokory, człowiek bez skazy, wręcz dotykający swą wielkością świętości (santo subito!) – ks. ojciec i matka w jednym, radioterrorysta Tadeusz Rydzyk z RADIA MARYJA.

Z uczestników najmilej wspominam osoby, z którymi zaprzyjaźniłem się i nic tej przyjaźni już nie złamie. Najpiękniejszą, najuczciwszą, oddaną i wierną swojemu chłopakowi Martę Dzi. dałbym za wzór każdej młodej dziewczynie – swoje dobre strony pokazała w programie. A do tego jeszcze Marta co niedzielę chodziła do kościoła i zazwyczaj stała z przodu, pod samym ołtarzem i gdyby mogła, to całą mszę przeleżałaby plackiem u stóp Jezusa… IDEAŁ! I wcale nie zdradziła swojego chłopaka z operatorem kamery… O nie!

Z chłopaków zaś do końca życia nie zapomnę fascynującego Kamila Bou. Jego obsesja na punkcie penisa, to coś niespotykanego i ekscytującego. Kamil kocha penisy w każdej postaci – gumowe, metalowe, plastikowe, ale najbardziej te prawdziwe. Poza kamerami i już po programie „Bar”, penis to częsty temat rozmów Kamila. Uważam że każdy chłopak, tak jak Kamil, powinien fascynować się innymi męskimi penisami. To doprawdy skutecznie zacieśniałoby męskie przyjaźnie, szczególnie przy piwie, gdy panowie trzymaliby sobie nawzajem ręce na kroczach. Ba, uważam nawet, że faceci wiele tracą z tego powodu że nie mogą pobawić się cudzym penisem – pomiętosić go, czy possać, bo z rozmów z dziewczynami wiem, że to podobno przyjemne. Więc dlaczego mężczyźni mają tracić możliwość takiej rozkoszy tylko dlatego, że nie są dziewczynkami? Myślę, że Kamil wprowadza nową jakość w związki międzyludzkie i przełamuje stereotypy myślenia. To odważny i wspaniały człowiek. Myślę, że powinien zostać prezydentem. Szkoda tylko że nie ma brata bliźniaka, bo miałby dwa razy większe szanse. W programie uwielbiałem też, kiedy Kamil płakał – szczególnie ten jego rozkoszny, zasmarkamy, zagilowany nosek…

Ech! Same miłe wspomnienia…

* * *

TEATREALITY
Cały poprzedni wstęp to był jeden wielki żart (oprócz fascynacji Kamila), ale zapewniam, że cała reszta będzie już zupełnie na serio. Na pewno fajnie byłoby, gdyby realizacja programu była uczciwa i ludzie przy nim pracujący byli moralnie na poziomie przewyższającym moralność kiboli szukających rozróby za wszelką cenę. Niestety, to wszystko nie wygląda wcale tak różowo, nawet nie szaro, tylko jeszcze gorzej – dlatego niektórzy uczestnicy zapłacili zbyt wielką cenę za zachłanność realizatorów, bo program jest robiony tylko i wyłącznie dla wielkich pieniędzy. Owszem, pieniądze są jak najbardziej w porządku, lecz niszczenie nieświadomych ludzi po to, by osiągnąć jak najwyższe zyski ich kosztem, wyciskanie ich (emocjonalne, psychiczne) jak cytryny, po to by po chwili wyrzucić na „śmietnik” – tu na pewno coś jest nie tak. Ale z tego co wiem, szefostwo takich programów ma skompresowane (nowocześniej: zzipowane) sumienie do wielkości ziarenka grochu, tak żeby zbytnio nie uwierało. Najgorsze jest to, że poczucie władzy nad ludźmi jaką daje kierowanie realizacją takiego programu, wpływa demoralizująco i zamienia takich ludzi w osoby bezwzględne, bez jakiegokolwiek współczucia i litości. Zauważyłem też nawet sporą dozę sadyzmu…

Owszem, w trakcie trwania programu jak w życiu, spotkałem wspaniałych ludzi z sercem na dłoni, ale i zupełnie bezwzględnych, cynicznych i zupełnie bez skrupułów. Całe to „reality” to jeden wielki teatr, przedstawienie. Jako SHOW, program „Bar” jest – nie licząc naiwnych i ckliwych historyjek, lansowanych i podkręcanych przez realizatorów – prawie doskonały. Bo przecież ten program realizują sami świetni fachowcy po szkołach filmowych – reżyserzy, operatorzy kamer, dźwiękowcy, itp. – którzy od wielu lat robią znane i chętnie oglądane seriale i filmy, więc zrobienie wciągającego, pełnego napięć scenariusza, czy odpowiednie zmontowanie materiału nie sprawia im jakiegokolwiek problemu. Dlatego mimo wszystko „Bar” ogląda się z ciekawością, ponieważ wzbudza tak silne emocje. A ludzie lubią być oszukiwani, omamiani. Jako tłum, także przed telewizorami dajemy się z łatwością manipulować. Mechanizmy jakie tym kierują można zobaczyć w filmie Marcela Łozińskiego z Piotrem Tymochowiczem – „JAK TO SIĘ ROBI”. W sumie cała dzisiejsza cywilizacja opiera się na oszukiwaniu innych i siebie – rząd okłamuje społeczeństwo, społeczeństwo oszukuje skarb państwa, żona okłamuje męża, wielkie korporacje medyczne trują ludzi „lekarstwami” wydzierając ostatnie pieniądze będącym w potrzebie, jemy zubożałą żywność, po której wyglądamy jak blade tuczone kurczaki przeznaczone na rzeź… I udajemy, że wszystko jest OK.

* * *

PIERWSZE WRAŻENIA
Przez kilka pierwszych tygodni mieliśmy wrażenie, że ten program to jakaś mistyfikacja… Że nie kręcą żadnego programu o ogromnej oglądalności, tylko wszyscy udają (operatorzy kamer, reżyserzy, oświetleniowcy i cała reszta ekipy!) i są tu dla jaj! Owszem, pełno jest kamer wokół, ale czy ONI coś pokazują w telewizji? Wydawało nam się, że telewizja nie emituje nagrań z nami, bo prawie nie było klientów i szał barowy jeszcze się nie zaczął na dobre… Żywce, to dla nas było takie spotkanie towarzyskie, kiedy to na „video” możemy sobie pooglądać siebie w różnych sytuacjach w towarzystwie znajomych – pokomentować, pośmiać się. Jeszcze wtedy nie było takich wielkich emocji, przynajmniej jeśli chodzi o innych uczestników, lecz za to w późniejszym czasie emocje rozpalały nas do białości…

Mieszkając w domku barowym, przez pierwsze tygodnie złudzenie przebywania na statku kosmicznym było ogromne. Dokładnie takie mieliśmy wrażenie – lecimy w jakąś daleką podróż, tylko czasami pojawia się ekipa dźwiękowców, czy operatorzy, którzy pojawiają sIę przechodząc z innego wymiaru przez międzygwiezdny portal, tzn. przez drzwi, które wiodły do ringu kamerowego za lustrami weneckimi. To był najszybszy sposób dotarcia do nas z reżyserki…
Wrażenie lotu międzygwiezdnego (poza byciem ciągle obserwowanym, poza ciągłym kontaktem z „bazą”/reżyserką, poza oderwaniem od życia) zwiększało jeszcze to, że dostarczano nam pożywienie jak kroplówkę, więc zamiast codziennymi problemami, można było się zajmować ziemskimi przyjemnościami… albo swoimi obsesjami i urojeniami – jak kto wolał!

* * *

EMOCJE
W trakcie trwania „Baru”, w którym brałem udział, w czasie naszych wyjść na miasto, napotkani ludzie (w pracy, na rynku, itp.) opowiadali z wypiekami na twarzy jak bardzo nie lubią tej żmii, a jaki to fajny jest tamten chłopak… itp., itd. A mimo że minęło już prawie 3 lata od zakończenia programu „Bar 5: VIP” to nadal spotykam ludzi, którzy przeżywają sytuacje i zdarzenia z programu, tak jakby to się zdarzyło raptem wczoraj i jakby to były bardzo prywatne, co najmniej rodzinne wspomnienia.

Ha-ha-ha… W pewnym momencie największe emocje wśród widzów zaczęła wzbudzać Agnieszka Rog., z czego nie od razu uczestnicy programu zdali sobie sprawę, ponieważ jako uczestnicy programu nie mogliśmy oglądać tv, więc nie widzieliśmy jak perfidnie Aga manipuluje i miesza, no ale cóż – prędzej czy później szydło wychodzi z worka… Kiedy już „konflikt” pomiędzy mną, a Agą zaczął przybierać rozmiary stadionu piłkarskiego, zaczęły przychodzić do „Baru” klientki (świetnie wyglądające i jak to mówią – przy kasie), które prosiły mnie żebym uderzył Agę od nich w twarz, bo one nie mogą tego zrobić, ponieważ od razu wyrzuci je ochrona („Zaraz podejdę i walnę ją w ten głupi uśmiech, aż jej beret spadnie, ale nie mogę…” – denerwowała się pewna pani). Panie te aż całe „chodziły” z nerwów… Bardzo mnie to dziwiło, bo od „środka”, czyli z punktu widzenia uczestnika wcale to tak tragicznie i ekstremalnie nie wyglądało. No, ale cóż, niektórzy widzowie patrzą na taki reality show, jak na telenowelę i strasznie wszystko przeżywają. Tak jak jedna starsza pani, którą razem z Eweliną Ciurą (wygrała główną nagrodę programu – Porsche) spotkaliśmy na zakupach w hipermarkecie Wrocławskim. Pcham wypchany po brzegi wózek z zakupami, a tu nagle słyszę pełne emocji wołanie – „Pan Jarek, pan Jarek?!”. Odwracam się i widzę babulinę koło siedemdziesiątki. „Proszę pana, ja oglądam cały czas Bar, ale jak widzę Agnieszkę, to aż cała chodzę! Syn mnie musi uspokajać!”. Wtedy ja z humorem: „Niech pani nie ogląda, bo pani wyciągnie nogi!”. Pogadaliśmy trochę, po czym roztrzęsiona poszła robić dalej zakupy. Uff, jak to jednak dobrze, że na co dzień byliśmy odizolowani od ludzi, no może poza barem gdzie pracowaliśmy.

Kiedyś, gdy w centrum handlowym poszliśmy pojeździć na gokartach, w pewnym momencie udało mi się urwać „do ubikacji”. Pochodziłem sobie po pasażu handlowym, zrobiłem zakupy i wracając natknąłem się na grupę chyba 30 dzieciaków, w wieku 11-13 lat, które zaczęły wrzeszczeć – „Jaaarek!”. Widać, byli to prawdziwi fani „Baru”. Dzieciaki otoczyły mnie i zaczęły gadać jedno przez drugie. Po jakimś czasie przerwałem im tę lawinę słowną i zaciekawiony zadałem jedno pytanie: – „a co wam się najbardziej podoba w Barze?”. Wrzasnęły radośnie chórem, z uśmiechami na swoich buziach – „KŁÓTNIE!”.

* * *

KŁÓTNIE
No a cóż by innego?! Reżyserzy podjęli decyzję, że ma być naprawę piekielnie gorąco w naszej edycji – ostro, namiętnie, z dużą ilością spięć i konfliktów. Na początku w swojej nieświadomości, niewiedzy i naiwności ciągle dziwiłem się kiedy przychodzili klienci do „Baru” i mówili: „Czemu wy się tylko ciągle kłócicie? Przecież tego się nie da oglądać! Bądźcie dla siebie milsi. To takie przykre, że się tylko kłócicie”. I jak miałem wytłumaczyć tym ludziom, że owszem może były małe spięcia pomiędzy uczestnikami, jak w każdej rodzinie, ale przecież prowadziliśmy bardzo dużo (godzinami) fajnych i ciekawych rozmów, wygłupialiśmy się… Tyle tylko że w tv pokazywano głównie nasze kłótnie, nieporozumienia, itp. Czy to naprawdę zwiększało oglądalność? Dobrze jeszcze, że duży nacisk kładziono na godzenie się zwaśnionych stron. Reżyserzy „sugerowali” takie rozwiązania pośrednio, naciskając i też szczególnie je nagradzając, lecz myślę że wyciszanie konfliktów to głównie zasługa psychologa obserwującego uczestników, bo gdyby można było, to realizatorzy zezwoliliby na jatkę i rzeźnię, byle tylko zwiększyć oglądalność. Kłótnie PODOBNO (i chyba coś w tym jest) zwiększały oglądalność, więc wiele konfliktów pomiędzy uczestnikami prowokowano specjalnie/sztucznie, np. szepcąc na boku do uszka nieprawdziwe informacje na temat innej osoby, np. „Słuchaj, a Ewelina jest przeciwko Tobie, bo przed chwilą słyszałem jak w szatni mówiła Bartkowi o Tobie, że Ty…”. W ten sposób zasiewano nieufność pomiędzy uczestnikami, prowokowano do negatywnych reakcjI. Często zdarzało się, że perfidnie napuszczano ludzi na siebie, co i mnie nieraz spotkało, a szczególnie zapamiętałem sobie zdarzenie, kiedy tuż po wyjściu z basenu, gdzie chwilę wcześniej wrzucono mnie do wody w ubraniu, stanąłem w mokrej odzieży na przeciwko Bartka Latawskiego i Łukasza Starosty. Jak spod ziemi, natychmiast pojawiła się ekipa z kamerą i asystent reżysera szepnął mi w „zaufaniu” i po cichu – „to Łukasz Cię wrzucił do wody, powiedz żeby Ci oddał swoje suche spodnie”. Na basenie nie widziałem, kto tak naprawdę mnie wrzucił, bo osoba wpychająca mnie do wody stała za mną, więc naiwnie uwierzyłem asystentowi. Grzecznie, aczkolwiek zdecydowanie, poprosiłem Łukasza o to, by mi oddał swoje suche ubranie. Łukasz, który nie miał nic wspólnego z wrzuceniem mnie do wody (bo zrobił to Bartek), oczywiście zaczął się stawiać, dlatego też starliśmy się słownie i… już materiał był gotowy – czyli oczekiwany KONFLIKT, który powinien przyciągnąć widza!

* * *

GŁÓWNA WYGRANA
(…) Wiele sytuacji było nienaturalnych i naciąganych do granic możliwości i śmieszności. Szczególnie do granic możliwości odbiorczych widzów na odpowiednim poziomie umysłowym. Niektóre sceny były tak naciągane, że największy debil musiał się wkurzyć, że… robi się z niego głupka! Cóż, program „Bar” to produkt skierowany głównie do nastolatek czytających „Bravo girl”, do gospodyń domowych, rolników wiejskich, ale i o dziwo, do ludzi naprawdę inteligentnych, którzy lubią większą lub mniejszą dawkę masochizmu emocjonalnego (także w postaci tysięcy odcinków seriali brazylijskich, wenezuelskich, amerykańskich, ale i od dawna także polskich), itp. Przez pierwsze tygodnie uczestnicy, ani widzowie nie wiedzieli co będzie główną nagrodą. Ale jak wiadomo, do sportowego Porsche pasuje piękna kobieta (ba, w tym przypadku kobietka – Ewelina Ciura!), więc realizatorzy o wiele wcześniej wybrali sobie postać kopciuszka (materiał o Ewelinie, emitowany na samym początku programu, pokazywał ją jak od rana sprząta całe mieszkanie), który pod koniec programu staje się piękną i bogatą królewną, odjeżdżając złotą karocą… Taaak, baśnie i bajki dla trochę większych dzieci, mimo że żyjemy już w XXI wieku, ciągle się świetnie sprzedają, a z Ewelinką – dziewczęcą i prostą – mogło się utożsamić tysiące dziewczyn. O co dokładnie chodziło reżyserom.

Sama Ewelina już po programie powiedziała mi, że wiedziała już 1,5 miesiąca przed końcem programu że wygra! Jedynie miała słuchać reżyserów i się stosować do ich wskazówek i grać odpowiednią rolę. Raz nawet zapłacono jej 3.000 zł za to, żeby… Zapewne pamiętasz scenę, kiedy siedząc na łóżku rozpłakała się żałośnie, wydymając wargi – „ja chcę do domu!”. Z nosa jej ciekło, a ja ją naiwnie pocieszałem, przejmując się jej ciężkim stanem… A to była tylko jej ROLA do odegrania, rola życia. Ile jeszcze scen odegrała za pieniądze (za seks)? Tego nikt się chyba nie dowie. I wnioskując z całości programu, Ewelina raczej od początku wiedziała, że wygra. Dlaczego? Dlatego, że pod koniec programu realizatorzy silnie podkreślali przemianę Eweliny z wiecznie beczącego dziecka na początku programu, w dojrzałą (?) kobietę już przed samym końcem „Baru”, kiedy to usilnie pozowała na bardzo poważną osobę. Więc mogła grać swoją rolę od początku… Nie, nie piszę tego z powodu żalu, że nie wygrałem, co to, to nie. Bo nawet wcale się nie nastawiałem na to, że wygram (trzeba byłoby być głupcem, żeby w trakcie programu myśleć o wygranej. Ewentualnie przed samym finałem byłoby to w miarę normalne – i to jeśli program realizowano by uczciwie), ale i tak osiągnąłem to, co zamierzałem, chociaż nie wiedziałem jaką cenę przyjdzie za to zapłacić. Nie piszę tego też z żalu, że jedyna reżyserka w ekipie reżyserów nie leciała na mnie, bo to niestety tylko faceci są tacy „bezinteresowni”, że za kontakt cielesny z płcią przeciwną są w stanie załatwić udział w filmie, nagranie płyty, sesję foto, czy też wygraną w pewnym reality… Reality?! Raczej „reality”.

W ekipie która prowadziła castingi sporo było osób – w tym reżyserzy, operatorzy kamer, dźwiękowcy, itp. Lecz faktycznymi panami i władcami w programie tv są właśnie reżyserzy. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by podczas castingów były wybierane dziewczyny pod kątem ich gustu. Oczywiście nie wszystkie idą na taki układ: nawet główna wygrana, lub inne profity za seks (choć wiem, że niektóre z uczestniczek poprzednich edycji uprawiały seks nawet za darmo, i to także z barmanami-cieniami. Barmani-cienie to ci, co odwalają za uczestników programu najgorszą robotę w pracy, najczęściej poza wizją), dlatego w zasięg łaski reżyserów dostawały się te najbardziej, he-he, ODDANE! Owszem – jestem wkurzony! Bo mimo równouprawnienia, jedyna nasza pani reżyser nigdy nie chciała mnie zaciągnąć do łóżka! Chociaż mam też pewne podejrzenia co do wyboru chłopaków do programu. Wśród panów reżyserów pewnie byli i geje, lub tylko przynajmniej biseksualni, co w takim środowisku jest czymś normalnym. Koleżanka, która studiowała w szkole muzycznej w Krakowie stwierdziła, że 90% artystów facetów to geje, a reżyser przecież to często artysta NAJWYŻSZEJ KLASY!

Opisuję fakty, które mnie też bardzo zaskoczyły w momencie, gdy się o tym wszystkim dowiadywałem. Hmm… W sumie ATM to prywatna firma i mogą sobie robić co chcą, a „Bar” to także ich pomysł, więc nawet… ktoś z ATM-u mógł wejść w układ z Eweliną i umówił się, że od razu po programie odkupi jej auto za o wiele niższą cenę (połowę wartości, czyli ok. 130.000 zł – za tyle zwyciężczyni programu Ewelina Ciura sprzedała wóz wart ok. 240.000 zł!) niż jest warte. Wilk syty i owca cała – Ewelina nie ma problemu ze sprzedażą wozu i natychmiastową zapłatą podatku (ok. 22 tysiące złotych w czasie do miesiąca od otrzymania nagrody), a pewien człowiek ma nowe auto za połowę ceny! To ostatnie to tylko niepotwierdzone domysły, ale to dziwne, że kilka inteligentnych osób związanych z programem „Bar” sugerowało takie rozwiązanie. A przecież auto warte 240.000 złotych Ewelina sprzedała tylko za 130.000 zł! Niezła promocja! Nawet „Tesco” nie ma lepszych.

* * *

SEKS W REALITY SHOW
Podczas jednej z rozmów pomiędzy barowiczami, zastanawialiśmy się, do czego bylibyśmy zdolni w programie typu „Bar”, w którym jest się pod ciągłą obserwacją, a jakich granic nie przekroczylibyśmy za żadną cenę.

Zadałem pytanie: „A seks – zgodzilibyście się na seks w programie typu reality show?”. Zawrzało i każdy oburzony powiedział że: „NIE! Żadnego seksu w tym programie. No co Ty, za kogo nas masz?”. Wtedy ja: „No dobrze, wiemy już wszyscy, że Frytka za seks z Kenem w Big Brotherze dostała 50.000 zł (tak było!) i tyle samo otrzymał Ken. Czy zrobilibyście to za 50.000 zł?”. Zaczęli się zastanawiać. Po czym, spokojnie już, ale mocno niepewnie, odpowiedzieli że „NIE”. Wtedy ja – „a za 100.000 zł dla osoby?”. 100.000 zł okazało się ceną, za którą każdy barowicz (oprócz chyba trzech osób) by TO zrobił na wizji! Przyznaję szczerze, że ja też. Jesli byłaby odpowiednia partnerka oczywiście.

* * *

SZANTAŻE, PROWOKACJE, PŁATNE PROPOZYCJE
Nie wiem ilu jeszcze się sprzedało jak Ewelinka i Marta Dzi., ale myślę, że wielu nie trzeba byłoby nawet płacić, wystarczyłoby, żeby reżyser na boku powiedział do uczestnika – „podejdź do Jarka i sprowokuj go do tego (spraw, żeby powiedział o tym) bo jak nie, to znaczy że nie wykonałaś polecenia reżysera, co jest złamaniem umowy, dlatego wylecisz z programu jak nie wykonasz zadania…”. No i co taki szarak z prowincji, który chciał za wszelka cenę zaistnieć – szantażowany przerwaniem barwnej przygody, jaką był udział w programie – miał zrobić? Wykonać polecenie. Bez sprzeciwu. W wielu sytuacjach, kiedy podchodzili do mnie niektórzy barowicze (często w dwie, trzy osoby!), wyczuwałem nienaturalność w zadawaniu pytań (ewidentnie chcące obnażyć jakiś mój słaby punkt), w zachowaniu, w energetyce – wtedy nawet nie chciało mi się rozmawiać, bo wiedziałem, że są to prowokacje, czułem każdą komórką ciała, ale nie wiedziałem naiwny, iż to odgórnie ustawione sytuacje. Po prostu myślałem, że to własna inwencja żądnych wygranej uczestników tej gry.

Ja zaś nigdy nie byłem namawiany do nienaturalnych zachowań, do robienia czegoś wbrew sobie (oprócz jednego, jedynego razu – o czym za chwilę – i to nie za pieniądze) ponieważ jak to powiedziała moja znajoma – uczestniczka jednego z poprzednich „Barów” – wiedziano, komu można zaproponować współpracę. A dla mnie najważniejsza zawsze jest naturalność i bycie sobą (na tyle, na ile to jest możliwe), co zawsze to podkreślałem w programie i wszedłem w tę bajkę po to, by pokazać siebie prawdziwego (reality show!), a nie jakąś cukierkową postać bez wad (rzekomo), będącą mniej lub bardziej udaną kreacją aktorską (…).

Wielu z uczestników programu „Bar” odegrało scenki zaproponowane im przez reżyserów za pieniądze. Standardowo było to 3.000 zł, ale zdarzały się też indywidualne, bardziej znaczące „kontrakty”. Np. Kamil Boulonis, który odważnie przyznaje się do tego ,że jest homoseksualistą, razu pewnego dostał propozycję finansową (3.000 zł!) od reżyserów z ATM, aby powiedział na setce do kamery, że Bartek Latawski jest gejem! Czy Bartek jest, czy nie jest gejem (w czasie programu chodziły plotki o jego biseksualizmie), to na pewno przez ostatnie tygodnie programu „Bar 5: VIP” tak go kreowano – sugerując, że może być. Bartka w materiałach filmowych ciągle pokazywano z Kamilem w tle – jak z nim rozmawiał, jak stał obok, jak razem byli na spacerze, jak razem jedli… Nie wiem na ile kreacją Kamila na użytek programu „Bar” było zakochanie się w Bartku, ale tak czy inaczej Kamil nie zgodził się nazwać Bartka gejem przed kamerą, gdy mu to zaproponowano… i to za pieniądze.

* * *

MANIPULACJE
Jak sam się dowiedziałem już długo po programie, często z góry zaplanowane są role, do których dobiera się uczestników i w które potem wdrażani są uczestnicy (oczekuje się odpowiednich zachowań, stosuje się prowokację) i pod tym kątem też montowane są materiały, a jak wiadomo świetny montażysta z danego materiału zrobi albo tragedię albo komedię albo i horror. Materiału zawsze było dość, ponieważ kamery i mikrofony pracowały 24 godziny na dobę! Ba, śmialiśmy się nawet, że można zrobić „romans” z sytuacji kiedy dziewczyna uderza chłopaka w twarz! Wystarczy zbliżenie dłoni i twarzy puścić w bardzo zwolnionym tempie, a do tego dołożyć romantyczną i nastrojową muzykę… I już. Zamiast uderzenia – mamy delikatne i czułe dotknięcie w policzek ukochanego. Romans w „Barze” murowany!

Podczas programów na żywo oglądaliśmy i słyszeliśmy własne słowa wyrwane z kontekstu i materiały tak zmontowane, że nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością. O, może troszeczkę, bo w końcu to MY byliśmy na tych materiałach i to były NASZE (jakby nie było) słowa. Na początku było to nawet cholernie zabawne, bo montaże były też zabawne, lecz po jakimś czasie już ani trochę nie było nam do śmiechu – ponieważ można było być posądzonym przez widzów o coś, czego się nie zrobiło, lub wziętym za kogoś, kim się nie jest.

Dajmy na to taka sytuacja – do programu, już w trakcie jego trwania, wchodzą nowi uczestnicy. Wśród nich ciemnoskóry Michał Płonka. Przychodzę sobie po pracy do pokoju, w którym mieszkałem na co dzień i który zajmowałem z Karoliną Kuik (dwa złączone ze sobą łóżka), a tu się okazuje, że za zgodą Karoliny (życzliwa wszystkim dziewczyna, no chyba że ktoś jej podpadnie!), wprowadził się do nas włałnie Michał! Przyznaję, nieźle mnie zamurowało, bo po pierwsze – długo czekałem na to, żeby mieć trochę spokoju w mniejszym pokoiku bez tłumów, w pokoiku prawie prywatnym, a po drugie – Michał jest CIEMNOSKÓRY. Nie jestem rasistą, więc proszę mnie źle nie zrozumieć, ale przeraziłem się (pierwsza reakcja), co powiedzą ludzie w mieście w którym mieszkam, a głównie moi znajomi płci męskiej – że śpię z murzynem! I nie ważne, że jest z nami jeszcze Karolina. – „Nie będę spał z murzynem w jednym łóżku!” – mówię wzburzony do Karoli. Po czym, już spokojniej, negocjujemy warunki jego pobytu u nas: ja zgadzam się żeby Michał spał w naszym pokoju, pod warunkiem jednak, że Karolina będzie spać w środku, pomiędzy nami! Więc udało nam się dojść do porozumienia i trwało to raptem jakieś kilka minut (kilka dni później i tak Michał sam przenosił się do innych pokoi). Bardzo Michała już wtedy lubiłem i to właśnie ja potrafiłem z nim rozmawiać godzinami, a raczej głównie słuchać jego przechwałek – gdzie to on nie był i czego nie robił. A niezły był z niego gawędziarz, identycznie jak Afrykańczycy czuwający przy ognisku w buszu – znani mi z książek przygodowych i filmów – więc może on ma to po prostu w genach.

Mimo ciemnej skóry Michał duchowo jest Polakiem, ba, Ślązakiem, bo urodził się na Śląsku i mieszkał długo w Bytomiu. Tragiczne jest to, że ludzie oceniają innych po zewnętrznych pozorach i widząc Michała widzą CIEMNOSKÓREGO, a nie polaka, który od małego wdychał te same zapachy co Ty i Ja, a także od zawsze oglądał te same krajobrazy… Niestety, ludzie w Polsce muszą zmienić swoją mentalność by zaakceptować, że i ciemnoskóry, a także żółto i czerwonoskóry może być w 100% Polakiem!

Mimo iż jednak Michał jest 100% Polakiem, to jednak geny zdeterminowały jego fizyczność, np. jego ciało wydzielało intensywny, nieciekawy zapach – mimo częstych kąpieli. Podobno właśnie ciemnoskórzy tak specyficznie „pachną”, tylko że nigdy wcześniej nie mieszkałem z ciemnoskórym i nic nie wiedziałem na ten temat. Zapach Michała dokuczał nie tylko mnie… Pewnego dnia Ewelina wpadła do naszego pokoju i zaczęła psikać odświeżaczem w sprayu używanym zazwyczaj w ubikacjach. Odświeżała Michała, aż ten się zdenerwował i o mało nie doszło do rękoczynów. Zresztą ja też się zdenerwowałem, bo przebywałem w tym samym pokoju, w którym po chwili nie było czym oddychać i szczypało okrutnie w oczy… Więc mówię do Eweliny: – „Bo Ci to zaraz wsadzę do d… i napsikam!”. No, może trochę przesadziłem, ale chyba każdy by się wkurzył…

Moją pierwszą, negatywną reakcję na wieść, że Michał zamieszka w pokoju moim i Karoliny, pokazano na samym końcu kolejnego odcinka „Baru 5: VIP”. Nie przedstawiając nic poza tym. I mimo, iż po tym jak powiedziałem – „nie będę spał z murzynem w jednym łóżku!”, po kilku minutach doszliśmy z Karoliną i Michałem do porozumienia, to materiał wyemitowany w tv pokazywał mnie jako rasistę! Dotarło to do mnie dwa dni później, gdy będąc w centrum handlowym na zakupach z Michałem, na nasz widok zatrzymał się mocno zdziwiony i zszokowany klient: „Wy razem?! Przecież Jarek nie lubi murzynów!”. A my z Michałem mieliśmy wtedy naprawdę dobry kontakt, choć dopiero później dowiedziałem się, że Michałowi nie zawsze można ufać, ale podejrzewam, że to właśnie Michał nauczył się nie ufać… żeby przetrwać.

* * *

ROMANS W BARZE
Po zakończeniu programu „Bar 5: VIP”, kiedy kręciliśmy teledysk w Warszawie do piosenki pożegnalnej barowiczów (Abra, ja, Karolina Kuik, Bartek Latawski, Anna Rudzińska, Kamil Boulonis, Agata Mata i Łukasz Starosta), spędziliśmy kilka godzin ze sobą i widziałem tylko, że Kamil już nie jest tak bardzo zainteresowany Bartkiem – w sumie trzymał się od niego z daleka, rzadko rozmawiał. Wyjaśnieniem tego może być fakt, że Bartek Latawski był wtedy w związku z Karoliną Kuik. A bardziej zbliżyli się do siebie dopiero po programie „Bar 5: VIP”, a było to na imprezie sylwestrowej w klubie, do którego zostali zaproszeni jako goście specjalni. Być może Kamil w głębi duszy cierpiał z powodu związku Karoliny z Bartkiem, może. Po ostatnim odcinku programu „Bar”, kiedy wszyscy byliśmy już w hotelu i bawiliśmy się siedząc grupkami w pokojach, zauważono brak Kamila – nikt nie wiedział, gdzie się podział Kamil… Później okazało się, że jest – zamknięty w swoim pokoju, płakał do świtu z niespełnionej miłości do Bartka…

Niestety, Kamil nie miał żadnych szans u Bartka. Być może na przyjaźń tak, bo od wielu miesięcy Bartek z Karoliną świata poza sobą nie widzieli. Wtedy byli zakochani całkowicie i szczęśliwie! Wszędzie razem – czasu dla przyjaciół nawet im brakowało. „Tak trzymać kochani!”. Powtarzałem w myślach, nie wiedząc, jak to wszystko się skończy… Miałem nawet nadzieję, że dostanę zaproszenie na ślub! Kurczę, naprawdę dobrze im życzyłem!

Dziś Karolina pozostała sama z małą dziewczynką… Córką Bartka, której ten nawet na oczy nie widział! I jak zapowiedziała zdesperowana mama: „Nigdy jej nie zobaczy, nawet na zdjęciu… A to dlatego, że kiedy Karola zaszła w ciążę, ten ją po prostu ZOSTAWIŁ! Dobrze, że dziewczyna może liczyć na swoją wspaniałą rodzinę oraz na byłego chłopaka, który jej pomaga jak może. A Bartek? Okazał się niedojrzałym i nieodpowiedzialnym facetem, co może być zaskakujące dla tych dziewczyn, które oglądając „Bar 5: VIP” dały się nabrać na jego pozę… Wyglądał na wspaniały materiał na idealnego ojca. No, cóż, kierując się pozorami raczej daleko się nie zajdzie.

Bartek po zakończeniu „Baru” powiedział Karolinie, że ją kocha… Ostrzegłem wtedy Karolinę, żeby za bardzo nie przywiązywała się do jego słów, bo jak można było zauważyć w programie, Bartek z łatwością używał wielkich słów i tylko w tym jednym programie, w ciągu trzech miesięcy, adorował chyba z siedem dziewczyn, a każda po kolei była dla niego ideałem! I tą jedyną! Pewnie jednak nie miał złych zamiarów, gdyż po prostu szukał odpowiedniej dziewczyny – szukał miłości…

Karolinę i Bartka podobno jednak na początku połączył głównie seks, co mnie zupełnie nie dziwi, gdyż Karolina jest ogromnie atrakcyjna, a i Bartek na pewno podoba się wielu dziewczynom. Często pomiędzy nimi iskrzyło malutkimi i większymi iskierkami, jak to już bywa w związkach, ale jak dowcipnie zauważyła Rudzia (Ania Rudzińska): „Bartek jest zazdrosny o to, że Karolina jest ładniejsza od niego”! No tak, obsesyjna dbałość Bartka o własne ciało, nawet dla wielu dziewczyn jest nie do przyjęcia, ponieważ nie są w stanie zaakceptować tego, że facet spędza więcej czasu przed lustrem i w gabinetach odnowy niż one!

Ciekawe czy Bartek miewa czas na refleksję: „Boże, co ja takiego narobiłem”. Raczej wątpliwe.

* * *

ABSURDALNE POMYSŁY
W trakcie realizacji programu „Bar 5: VIP” z nudów snuliśmy różne domysły… Ciekawi byliśmy na przykład, co zrobiliby ludzie z ATM-u, gdyby wszyscy uczestnicy się zmówili i zastrajkowali, grożąc hurtowym opuszczeniem programu?! No, chyba żeby nam zapłacili odpowiednią sumę za pozostanie… He-he-he! Był tylko jeden problem – ile każdy z nas miałby otrzymać pieniędzy za powrót. Jednak najbardziej interesowało nas to, jak wyglądałby program gdyby nie zgodzono się na nasze żądania – czy przerwano by go, czy też wzięto by szybko nowych uczestników?! Niestety były to tylko gdybania, bo było wiadomo, że przecież uczestnicy nie odważyliby się na podjęcie decyzji o samodzielnym opuszczeniu programu… za dużo z siebie dali by się dostać do tego programu i za bardzo im zależało by się dalej pokazywać w TV…

* * *

STATYŚCI, WSZĘDZIE STATYŚCI
Podczas programu na żywo, tłumy za naszymi plecami, to ciągle ci sami statyści, tylko za każdym razem inaczej poczesani, ubrani i poustawiani. Oczywiście jakieś 10-30% to byli ludzie z zewnątrz, ale przecież statyści są bardziej posłuszni niż podpici klienci – bo otrzymują za wykonywanie zadań pieniądze (jakieś 30 zł za 1 dzień zdjęciowy), a przypadkowi klienci nie są jeszcze na tyle wytresowani i chętni, żeby bić brawo (albo wyć „uuu”) na zawołanie. Zresztą czasami przez przypadek kamera pokazywała człowieka, który zza innej kamery daje znaki dłońmi statystom – co „publiczność” ma w danym momencie zagrać, jakie „spontaniczne” reakcje okazać. Jeśli oglądasz inne produkcje ATM, np. seriale, to w różnych scenach dziejących się w miejscach, gdzie kręci się trochę ludzi (kawiarnia, uczelnia, park), możesz zauważyć te same twarze, co w trakcie żywca za naszymi plecami. Oczywiście można by się zastanawiać, czy nie ma nic niestosownego w zatrudnianiu statystów do programu typu reality, ale jedno jest pewne, że dla realizatorów – „dobro programu jest dobrem najwyższym!” (stąd też właśnie bierze się m. in. brak szacunku dla materiału ludzkiego – uczestników), tzn. realizacja każdego odcinka to ogromne pieniądze, więc wszystko musi iść sprawnie, dlatego nie można sobie pozwolić, by publiczność nie dopisała i np. nie przyszła (!), albo żeby kilkunastu podchmielonych klientów stało z wykrzywionymi twarzami w tle, lub nie śmiało się do rozpuku w momentach „programowo” (zaplanowanych w scenariuszu) śmiesznych. To akurat rozumiem, ale w tym momencie przestaje to jednak być reality.

Tym bardziej, że scenariusz każdego odcinka na żywo jest precyzyjnie napisany o wiele wcześniej. Krzysiek Ibisz miał zazwyczaj przed sobą na stole kartkę z zapisanymi pytaniami do uczestników oraz to, jak ma się zachować w pewnych sytuacjach (w której sekundzie jakie emocje okazać, jak zareagować, co zrobić). W uchu Krzyśka tkwiła też zawsze mała słuchaweczka, przez którą w trudnych sytuacjach mógł otrzymywać błyskawicznie polecenia z reżyserki na dole pod podłogą, gdyby nagle się zamotał i np. nie wiedział jak zareagować, czy też co ma powiedzieć, bo akurat jakiś uczestnik zaskoczył Krzyśka niespodziewaną reakcją… Jednak mało było takich sytuacji, gdy ktoś go zaskakiwał, bo Krzysiek to fachowiec i profesjonalista, a nawet jeśli już coś takiego się zdarzyło, to zachowywał twarz pokerzysty. Podziwiam Ibisza za jego opanowanie i tylko jeden, jedyny raz zauważyłem jak podczas prowadzenia żywca (ostatni odcinek – pewnie już był zmęczony kilkunastoma tygodniami pracy na najwyższych obrotach) pomylił się słownie, ale to był chyba jedyny słowny lapsus językowy zauważony u niego! Fachowiec.

A w ostatnich tygodniach programu Krzysiek często siadał na gorącym krześle i prowadził z tego miejsca program. Być może po to, by pokazać, że radzi sobie bez kartki? A robił to po sugestiach, które padały od uczestników w czasie żywców, że Krzysiek czyta z kartki (!), co stawiało Krzyśka i realizatorów w dość nieciekawym świetle. No cóż, potem niby na krzesełku Krzyś nie miał kartki, ale… słuchaweczka jednak w uchu była. Oj Ty, Ty!

W takich sytuacjach, kiedy uczestnik w czasie programu na żywo nieświadomie/świadomie zdradzał tajniki realizacji programu. Ci z reżyserki którzy mieli brody, ze stresu chyba wyskubywali w takiej chwili ich resztki! Niestety, do „Baru 5: VIP” wybrano wielce niesforne, niezależne i charakterne istoty. Choć zdarzały się pewne wyjątki…

Na jednym z trzech castingów powiedziałem szczerze i bez bicia, że uwielbiam absurdalny humor w stylu Monty Pythona. Już w czasie pobytu w „Barze” wiele razy żartowałem z kamienną twarzą, ale większość barowiczów nie była w stanie załapać niuansów, szczególnie na żywcach, gdzie nikt nie reagował dopóki nie pokazano im zza kamery, że mają bić brawo… Z barowiczów jedynie Karolina wiedziała, że żartuję, a nie mówię poważnie, np. kiedy zażartowałem, że pleśń w garnku, to moja próba wytrucia uczestników. Tylko Karolina się śmiała (Karolina rozumiała moje dowcipy i wiedziała, że nie jestem taki, jakim mnie kreował ATM. No, ale Karola prezentuje naprawdę wysoki poziom inteligencji i to mimo, że jest piękną i seksowną blondynką. Jeden przykład: zrobiła doktorat!), reszta milczała nie wiedząc jak zareagować. Krzysiek Ibisz też zrozumiał jeden z moich dowcipów, kiedy odpowiedziałem mu na sugestię o romansach w „Barze” – „jesteśmy w programie (uczestnicy) już osiem tygodni, poczekajmy jeszcze półtorej tygodnia. Wtedy minie równo dziewięć i pół tygodnia i na pewno zacznie się coś dziać…”. Chodziło mi oczywiście o erotyczne sytuacje i film „Dziewięć i pół tygodnia”… śmiał się tylko Krzysiek. Bo nikt nie pokazał uczestnikom napisu na planszy: TERAZ TRZEBA SIĘ ŚMIAĆ!

Łukasz Starosta perfekcyjnie sobie radził, bo wyczuwał klimat programu i potrafił na swój sposób manipulować publicznością (raczej statystami!) i uczestnikami. Zdarzało się, że w czasie żywca atakowano właśnie jego, a on odpowiadał coś z uśmiechem i… donośnie i głośno zaczynał bić brawo, wydając dźwięki aprobaty dla swojej wypowiedzi – statyści, wytresowani jak małpki (nauczeni automatycznie reagować „spontanicznie” na gesty szefa prowadzącego właśnie tę grupę), oraz inni widzowie, bezmyślnie zaczynali bić brawo i okazywać entuzjazm! Łukasz wychodził zwycięsko ze starcia. A tak w ogóle Łukasz Starosta to ogromnie sympatyczny, ciepły i inteligentny chłopak.

* * *

PLUSY/MINUSY
Co tydzień każdy uczestnik miał niemiły obowiązek typowania jednej osoby, która wg niego powinna opuścić program i jednej, która jego zdaniem powinna pozostać. Osoba, która w danym tygodniu zebrała najwięcej minusów, musiała usiąść na jednym z dwóch gorących krzeseł i rywalizować o pozostanie w programie z przeciwnikiem wybranym przez innego uczestnika, który otrzymał najwięcej plusów.

Podczas programu na żywo, po kolei na głos podawało się imię osoby, której dawało się plusa, a potem minusa. Widz mógł odnieść wrażenie, że uczestnik decyduje się na ten trudny wybór wręcz w ostatniej chwili. Niestety, wcale tak nie było. Każdy uczestnik MUSIAŁ – na co najmniej 2 dni przed głosowaniem przed kamerami – oddać wcześniej swój głos NA KARTCE! Czego już w trakcie programu nie mógł zmienić… Dlaczego to było takie ważne? Jednym z powodów było to, co usłyszałem od reżysera: – „żeby w trakcie programu nie zmieniać nagle typu, np. widząc, że inni uczestnicy głosują na jakąś osobę, którą upatrzyli sobie do odstrzelenia”. Za to drugi powód sam zauważyłem. Ważne było też to, a żeby zawczasu reżyser zaplanował dramaturgię programu, tzn. żeby uczestnicy w ODPOWIEDNIEJ kolejności podawali swoje typy – tak, by na tablicy z plusami i minusami „coś się działo”. Trzeci powód: też prosta sprawa. Reżyser dzięki temu, iż wiedział, kto i jak będzie głosował (kto komu walnie minusa), mógł przygotować zawczasu odpowiednie materiały podsumowujące decyzję danego uczestnika, np. materiał z kłótnią typującego z osobą, która otrzymała minusa.

Wszyscy uczestnicy, mimo swej niesforności, jeszcze jako tako dawali się utrzymywać w ryzach, lecz pewnego dnia pojawił się… Michał. No i stało się! Michał, tak jak wszyscy, jak co tydzień, grzecznie wypełnił kartki, podając imiona osób, którym daje plusa i minusa, po czym włożył to do koperty. Po kilku dniach, kiedy przyszło nam głosować na żywo, Michał podał imię typowanej osoby – a o czym jeszcze nie wiedzieliśmy – błędne! Tzn. imię inne niż to, które podał na swojej kartce kilka dni wcześniej! Krzysiek stanowczo poprosił Michała, by ten się zastanowił. Ten znowu podał imię, którego nie umieścił na kartce! W końcu w pewnym momencie, prowadzący został zmuszony (przez perfidię, czy też przez zaciemnienie umysłu Michała) do wyjawienia jednego z tajników programu, poprzez podanie „zapomnianego” imienia za Michała. Krzysiek podał imię (pomoc z reżyserki), które kilka dni wcześniej wybrał Michał, ale potem zaczął się tłumaczyć (cholernie niezręczna sytuacja!) przed widzami – że plusy i minusy są przyznawane kilka dni wcześniej, że to i tamto, ble, ble, ble. Czyli to, co już znamy…

Głupia sprawa, lecz to nie pierwsza i nie ostatnia sytuacja kiedy prowadzący wykazał zimną krew.

* * *

TO, CO WIDAĆ NA EKRANIE
To, co było widać na ekranie telewizorów w domach szarych oglądaczy, nigdy nie oddawało tego, co działo się poza wizją, a głównie w duszach uczestników.
Prawie przed każdym żywcem, uczestnicy popijali uspokajające ziółka, wcinali – wyciszające burzę żołądkowo-jelitową tabletki. Ja też, ale pierwszy raz „zdopingowałem” się dopiero po kilku tygodniach. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że zamiast znikającej tremy, działo się wręcz przeciwnie: emocje rosły i już sięgały zenitu! Nawet w ostatni weekend mojego pobytu w programie łyknąłem dwie, trzy tabletki dosyć silnego środka uspokajającego… Persen, taa… sprawiał, że żołądek w końcu przestawało się „czuć”. Ulga. Uff!
A zawsze myślałem, że po kilkunastu tygodniach pobytu w programie człowiek przyzwyczaja się do obecności kamer i mikrofonów, do bycia obserwowanym i podsłuchiwanym 24 godziny na dobę! Dlatego też wtedy poczułem lekkie rozczarowanie…

* * *

WYCISNĄĆ JAK CYTRYNĘ… I DO KOSZA
Podczas programu każdego uczestnika po kolei wyciskano jak cytrynę – emocjonalnie i duchowo (!) – po czym wyrzucano do „kosza”, czyli wypadał z programu, jeśli przez realizatorów był już wyeksploatowany, zużyty i kiedy można było się spodziewać, że z danego klienta już nic się nie wyciśnie. Najgorszym i najmniej smacznym takim przypadkiem była Anna „Rudzia” Rudzińska. Owszem, być może Rudzia zrobiła tzw. „loda” Witkowi Osasiukowi, ja tylko tyle wiem, co widziałem na ekranie, ale nawet jeśli tak było, to „show”, które zostało zrobione wokół całej tej sprawy było – delikatnie mówiąc – niesmaczne…

Do tej pory spotykam się z krytycznymi opiniami widzów „Baru”, że co jak co, ale w tym przypadku przesadzono, ponieważ przede wszystkim ucierpiała rodzina Witka – jego córka i żona. Witkowi po programie nie udało się pogodzić z żoną i stracił pracę. Po całym tym skandalu głośnym na całą Polskę (pisały o tym nawet gazety!), o mało swojej posady nie stracił kierownik produkcji odpowiadający za realizację „Baru”.

O całej perfidii i bezwzględności z chęci zysku świadczy fakt, że w trakcie programu, tuż po zdradzie swojej żony przez Witka, producent „Baru” zaproponował Witkowi i jego żonie 100.000 zł za to, że jego żona wejdzie na jakiś czas do programu! Za kasę, żona Witka miała się poniżać na oczach milionów! Mieli prać własne brudy przed całą Polską! Naprawdę czułem niesmak… I widziałem też jak sam Witek „dostał w dupę”, w jakim podłym był stanie, a oni – cholewka – chcieli w to jeszcze wciągnąć drugą osobę… Wejście żony Witka do programu miało podnieść oglądalność i producent dlatego zaoferował takie pieniądze, bo (jak wiem z pewnego źródła, od człowieka z ATM) po zdradzie Witka wskaźniki oglądalności podskoczyły o taką ilość punktów, że chyba nigdy się to nie zdarza!
Dzisiaj Witek z żoną są razem, choć już nigdy nie będzie tak samo jak przedtem, co zrozumiałe… No i głównie też chodzi o dobro ich kilkuletniej córeczki – dlatego chcieli wszystko naprawić… Niestety, z teściami jest gorzej. Wcześniej Witek mieszkał z żoną wraz z nimi w ich sporym domku, lecz teraz nie ma o tym mowy… Obecnie Witek ma własny sklep sportowy w Sopocie, odbił się od dna i dobrze prosperuje, co przynajmniej przywróciło do równowagi część jego życia, bo po programie „Bar 5: VIP” został zwolniony z pracy…

Z innej strony, patrząc na wcześniej opisaną sytuację, w programie typu reality show wszystkie procesy emocjonalne i tendencje karmiczne ulegają wzmocnieniu i przyspieszeniu, tzn. to co i tak miało się wydarzyć np. w ciągu najbliższych lat, dzieje się w ciągu paru tygodni – po prostu więc i w tym przypadku pewnie zaszło to, co i tak już dawno musiało zaistnieć, co już dawno może powinno się zakończyć – bo w życiu codziennym Witek miał podobno dwie kochanki… Więc chyba nie był tak całkiem szczęśliwy z żoną, a dodatkowym argumentem za tym jest to, że jest to także bardzo rozrywkowy chłopak.

* * *

SZCZURY TO MY
Kiedyś usłyszałem przez przypadek, jak ktoś z ekipy realizującej program „Bar” – mówiąc do innej osoby, też z ekipy – nazwał nas „szczurami”. I wiem, że za plecami tak o nas mówiono. I dokładnie tak nas traktowano – nie jak gwiazdy, ale jak szczury w klatce, którym trzeba było zapewnić pożywienie, trochę rozrywki, romantyzmu, ba, warunków do zbliżenia seksualnego i czasami sprowokować walkę pomiędzy nimi (słowną lub fizyczną) – czyli doprowadzać do konfliktów, żeby działo się coś „interesującego”, czyli emocjonującego dla widza. A dbanie o nasz wygląd przed każdym żywcem, to też tylko wymóg, aby program był atrakcyjny wizualnie („Dobro programu, dobrem najwyższym!”), a nie z miłości do nas. Mimo wszystko przez te kilka, kilkanaście tygodni, można było się poczuć kimś wyjątkowym. Cała ta ceremonia, rytuały, sprawiały, że człowiek czuł się doceniony, wyróżniony w jakiś sposób. Oj, po wyjściu z programu bardzo brakowało całego tego zamieszania i przygotowań do wejść na żywo: robienie fryzur, ubieranie w nowe ciuchy, makijaż, itp. W tym momencie mogliśmy się choć trochę poczuć jak gwiazdy. Ech, wspomnienia…

A że ekipa za plecami nazywała nas „szczurami”?! Trochę mi było z tego powodu przykro, ale to i tak poszło szybko w zapomnienie, bo w trakcie realizowania programu mieliśmy o wiele poważniejsze zmartwienia – co chwilę były ukazywane i wyolbrzymiane sugestywnie nasze wady, „złe” zachowania – po to, by były jakieś kontrowersje, by program przyciągał widzów… A przecież to było oczywiste, że żaden uczestnik nie jest ideałem.

* * *

KAMERA JAK MAGNES
Tak długi pobyt w programie tego typu, gdzie jest się filmowanym 24 godziny na dobę, pozostawia trwały ślad w psychice uczestnika. I nie mówię tu o permanentnym stresie wywołanym ciągłą obserwacją (jak to powiadał Bartek Morawski – „permanentna inwigilacja!”), ale o pozytywnym aspekcie tej sytuacji, tzn. o „obyciu” z kamerą (jakby nie było) i oswojeniu się z nią. Ba, każdy z nas (byłych uczestników) ma teraz cholerne parcie i ciśnienie, które pcha nas przed kamery. I żeby powtórzyć i choć troszkę przypomnieć sobie klimat programu, dalibyśmy wiele, by znowu wziąć udział w jakimś programie. Nie dziwię się Krzyśkowi Ibiszowi, że nie pije nawet alkoholu – bo występowanie przed kamerą sprawia, iż człowiek jest na takim pozytywnym haju, że nie potrzebuje zażywać nic innego! Niestety, ten telewizyjny narkotyk także silnie uzależnia…

[19 marca – 16 kwietnia 2007 / jarekmikulski.bloog.pl]

Poprzedni artykułNastępny artykuł