Wyprawa Robinson 2004

Wywiad z Lidią Lewandowską-Wasiak

Typowe szczecińskie osiedle: nie blokowisko, ale na pewno nie apartamentowce. Mieszkanie Lidki i jej 14-letniej córki Karoliny ma 64 metry. „Można potańczyć” – mówi Lidka. Niektóre meble pamiętają jeszcze czasy jej panieńskiej kawalerki, ale dziewczyny ożywiają je nowymi drobiazgami: „Tu postawimy kwiatek, tam zdjęcie w ramce, coś podmalujemy”. Wstają o 6:50. Lidka robi sobie kawę z mlekiem, a Karolinie kanapki do szkoły. Potem „ogarnia dom” i sama je śniadanie. Od dwóch lat zawsze to samo: słodkie bułki z dżemem i jeszcze jedna kawa z mlekiem. Z solarium, gdzie pracuje, wraca do domu wieczorem, po drodze robi jeszcze zakupy. Po kolacji Karolina idzie spać, a Lidka spędza noc z „przyjacielem pilotem”, bo tak mówi o oglądaniu telewizji. Każdy dzień podobny jest do poprzedniego. Nie zmienia się absolutnie nic, nic się nie dzieje.

21 lat temu Lidka wystartowała w konkursie piękności i wygrała. Potem, jak sama mówi, jej życie składało się z zaskoczeń i rozczarowań. Wytrzymała niemal dwa miesiące w malezyjskiej dżungli. W morderczym upale, bez jedzenia, wśród węży. Lidka Wasiak – Miss Polonia 1983, walczyła o zwycięstwo w kontrowersyjnym reality show TVN „Wyprawa Robinson”. Czy to był dobry sposób, by znów zmienić swoje życie? Oba przedsięwzięcia, na które się porwała: konkurs Miss Polonia i „Wyprawa Robinson”, łączy tylko jedno: i na wybiegu dla finalistek konkursu w warszawskiej Sali Kongresowej, i na plaży bezludnej wyspy na Morzu Południowochińskim, Lidka pokazała się w kostiumie kąpielowym. Poza tym same różnice. Kolosalne. Konkurs Miss Polonia (pierwszy po 25 latach przerwy) w komunistycznej Polsce był przepustką do świata niesocjalistycznego luksusu. „Wyprawa Robinson” to przeciwieństwo konkursu, ucieczka od cywilizacji w sam środek dzikiej dżungli. W pierwszej imprezie chodziło o pokazanie pięknego ciała, w drugiej o „pokazanie” duszy – prowokowano uczestników do działań na poziomie najbardziej pierwotnych instynktów. W obu 42-letnia dziś Lidia Wasiak wygrała z własnymi słabościami.

Zostać Miss

Sala Kongresowa w Warszawie. Na scenę wjeżdża fiat 126p, główna nagroda dla najpiękniejszej Polki. Pewnie mógłby to być fiat 125p, może nawet polonez, ale przecież nikt nie będzie grymasił. Nie w 1983 roku, nie w kraju, gdzie niedawno po ulicach jeździły czołgi. Socjalistyczny rząd funduje w telewizji atrakcje w stylu „etykieta zastępcza”: pierwsze od 25 lat wybory Miss. Na estradzie ładne dziewczyny, w przerwach gra Lady Pank. Publiczność szaleje, choć impreza jest tak prowincjonalna, że zasługuje na notę „mniej niż zero”. Kulminacyjny moment: werdykt i koronacja. Na tronie zasiada blond szczecinianka o słowiańskiej urodzie Lidia Wasiak. Cała Polska przed telewizorami zaczyna jej zazdrościć: „Ona to ma szczęście!”.

Wyprawa Robinson
Malezja. Dżungla pełna jadowitych węży i skorpionów. Temperatura powietrza 45 stopni, wilgotność 95 procent. W takich warunkach rozgrywa się walka o tytuł Robinsona i 100 tysięcy złotych. Konkurencje są niebezpieczne, czasem niedorzeczne, a kiedy uczestnicy mają zjeść larwy robaków – zwyczajnie wstrętne. Długie włosy muszą być związane, inaczej grzeją jak wełniana czapa. Rany i zadrapania na ciele przysypuje się piachem, jedynym dostępnym środkiem dezynfekującym. W poczochranej i pokancerowanej dziewczynie długo nikt nie rozpoznaje dawnej Miss. Nigdy nie była tak chuda jak teraz: 175 cm wzrostu, 53 kilogramy. Nocą na plaży Mensirip Lidka opowiada o chwili nadziei, gdy została najpiękniejszą Polką, i kolejnych 20 latach rozczarowań. Mówi z dystansem, bez emocji. Właśnie spokój i rozsądek to jej wielkie atuty w malezyjskim starciu, które czasem jest sprawdzianem sprawności fizycznej, ale częściej – wojną nerwów.

Wywiad z Lidią Lewandowską-Wasiak

-W warunkach, które silnych facetów doprowadzały do histerii, ty popisałaś się siłą spokoju.
-Zahartowałam się przy okazji konkursu Miss Polonia. To była moja szkoła przetrwania, uzbroiłam się wtedy w ochronny pancerz. Dużo widziałam, teraz potrafię przewidywać i niełatwo mnie złamać. Tuż przed początkiem „Wyprawy Robinson” jeden z przyjaciół zadzwonił do mnie i powiedział: „Dasz radę, jesteś twarda”.

-Co to znaczy: „twardy człowiek”?
-Taki, który potrafi dostosować się do sytuacji i zasad, jakie mu się narzuca, chociaż są trudne do zaakceptowania i zniesienia. Mimo to przyjmuje je i wytrzymuje. Do końca.

-Dwa razy wzięłaś udział w zawodach, w których większość ludzi woli być kibicem. Czy to potrzeba pokonania siebie, czy głód adrenaliny?
-Wszystko, co wydarzyło się w 1983 roku, niby było z moim udziałem, a jednak jakby poza mną. Do udziału w konkursie namówiła mnie koleżanka, która też startowała i bardzo chciała wygrać. Stało się inaczej, zwyciężyłam ja. To było wielkie zaskoczenie i wszystko potem składało się z zaskoczeń, a w zasadzie z rozczarowań. Do „Wyprawy Robinson” byłam psychicznie przygotowana i mądrzejsza o wcześniejsze doświadczenia. W pełni świadomie chciałam wziąć w tym udział, bo pasjonują mnie podróże, ale mnie na nie nie stać. To dwie różne historie. I całkiem różne motywacje.

-Chciałaś pokazać się publiczności z innej, „wewnętrznej” strony?
-Po Miss Polonia ważne było tylko to, jak wyglądam. Na tej podstawie mnie oceniano i oczekiwano, że będę wyjątkowa. W „Robinsonie” miałam ten komfort, że wszyscy prezentowaliśmy się jednakowo brudno, chudo, nędznie. Liczyło się coś innego.

-Czego nowego dowiedziałaś się o sobie po tym programie?
-Że jestem odważna, że umiem być dyplomatą, łagodzić konflikty. Przekonałam się też, że życie potrafi być przewrotne, groteskowe i skończyć się absurdalnie. Na przykład w dżungli pełnej jadowitych węży można zginąć od kokosa, który spadnie na głowę.

-Co w sobie pokonałaś dzięki udziałowi w „Wyprawie Robinson”?
-Strach przed skokiem do wody i lęk przed samotnością w ciemności. Nocą w szałasie było duszno i łaziły robale, wolałam więc spać sama na plaży. Taka wyprawa to ciągłe wybory mniejszego zła.

-A czy coś zaczęło cię przerastać?
-Tak. Popłakałam się z głodu. Na początku programu powiedziano nam, że wody do picia i ryżu nigdy nie zabraknie. Ale nie wiedzieliśmy, że trzeba ten ryż porcjować. Gdy nagle się skończył, nie mieliśmy nic do jedzenia. Innym razem jeden z realizatorów zapowiedział, że będziemy skakali z 10-metrowej skały. Wdrapałam się na nią, spojrzałam w dół i wtedy ktoś obok mnie powiedział: „Wezmę rozbieg, krzyknę: Mamo, to dla ciebie, i skoczę”. A ja pomyślałam o córce: „Karolina, to dla ciebie nie skoczę”. Nie potrafię pójść na żywioł, byle tylko osiągnąć cel. Najpierw myślę, potem robię.

-Więcej w tobie rozsądku niż fantazji?
-Głowa w chmurach, ale nogi mocno stąpają po ziemi. Mam dużo do stracenia. Co innego, gdy się jest samotnym, bez rodziny. Moja matka straciła dziecko, brat zginął w wypadku na motorze. Widziałam jej cierpienie. Zawsze o tym pamiętam. „Robinson” utwierdził mnie w przekonaniu, że pewnych rzeczy nie wolno robić, za żadną cenę.

-Czego po „Robinsonie” nauczyłaś się o ludziach?
-Makabra. W ekstremalnych warunkach najbardziej sprawdzają się słowa: „Wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono”. O innych wiemy jeszcze mniej.

-Żeby tam wytrzymać, musiałaś coś sobie wmawiać, powtarzać jak mantrę?
-Moje emocje przypominały sinusoidę. Na złe momenty wymyśliłam sobie taki zakład z samą sobą: jeśli przebrnę przez wyprawę, to moje stare grzechy zostaną anulowane. I będę mogła zacząć wszystko od nowa. Taka wyprawa działa oczyszczająco, dużo przewartościowuje w człowieku i sposobie, w jaki patrzy na innych. Kiedy przychodziła faza dobrego nastroju, siadałam na plaży i najadałam się widokiem morza do syta. Chciałam sobie odbić za te wszystkie lata w roli Miss. Bo niby wyjeżdżałam wtedy do Londynu, do Wiednia, poznałam wielu sławnych ludzi, ale to działo się za szybko i w wielkim stresie. Czułam się jak uboga krewna z prowincji w brzydkich ubraniach, nadrabiałam miną. Miałam wrażenie, że działo się wiele, ale jak w filmie, czyli obok mnie. Obiecałam sobie, że w „Robinsonie” będę w stu procentach obecna, w tym filmie zagram, nie będę tylko widzem.

-Czy tytuł rozbudził w tobie apetyt na lepsze życie?
-Nawet nie zdążył. Odczytano werdykt, dostałam koronę i kieliszek szampana, który zaraz ktoś mi wyrwał z ręki. Żeby potem na zdjęciach nie pokazano, że Miss pije alkohol. Symboliczna scena: coś dano, coś zabrano.

-Co dano?
-Najważniejsze były dowody sympatii od zwykłych ludzi. O wyjazdach szkoda mówić: żenada i partyzantka. Samochód pewnie mógł być lepszy, ale i tak jako jedyna pod Studium Medyczne przyjeżdżałam własnym autem. Po konkursie pracowałam jako modelka. Wzięłam udział w kilku reklamach, jedna poszła do Chin, druga do Skandynawii. Reklamowałam ciężarówki jelcz i najnowszy model poloneza. Podpisałam też kilka kontraktów z firmami kosmetycznymi i w ten sposób zarobiłam na kawalerkę w Szczecinie. A wtedy samochód i mieszkanie oznaczały, że jestem ustawiona. Ten konkurs dał mi coś jeszcze: zahartował mnie, nauczyłam się bronić przed złośliwością i zawiścią. A tak niedawno byłam dzieckiem, które w szkole wstydziło się pójść po kredę do sekretariatu.

-Co wraz z tytułem Miss Polonia ci odebrano?
-Spokój i prawo do bycia sobą. Wyjęto mi rok z życia. Frajda ze zwycięstwa, gratulacje, flesze, fanfary trwały dosłownie chwilę. A już następnego dnia wciągnęli mnie do roboty. Zaczęli traktować jak rzecz, przepychali, popychali. Byłam króliczkiem doświadczalnym. Do Londynu na Miss World pojechało 13 osób z ekipy i na to były pieniądze, ale na porządną sukienkę na występ dla Miss Polonii już nie starczyło. W Wiedniu na Miss Europe okradziono mój pokój w hotelu Hilton. Dziewczyny z innych krajów pożyczały mi buty i kosmetyki, bo polscy organizatorzy okazali się kompletnie bezradni.

-Gdy zostałaś Miss, opuścił cię narzeczony.
-To ja od niego odeszłam. Dlatego, że nie wytrzymywał ciśnienia związanego z nową sytuacją. Z tym, że nagle stałam się własnością publiczną.

-Marzyłaś, żeby ten rok szybko się skończył?
-Tak. A gdy się wreszcie skończył, od razu obcięłam i przefarbowałam włosy. Chciałam się od tego wszystkiego odciąć. I ukryć.

-Wygrałaś w konkursie zorganizowanym po 25 latach przerwy, zapłaciłaś więc frycowe za nuworyszostwo i amatorszczyznę Polski Ludowej. Nie miałaś żalu, że nie wycisnęłaś z tego więcej? Jak później Katarzyna Zawidzka, Bogna Sworowska, Aneta Kręglicka?
-Nie, bo szybko się zraziłam do wyciskania więcej z tytułu i z wyglądu.

-Zdarzały się „niemoralne propozycje”?
-Tak, ale wychowano mnie inaczej niż dziewczyny dzisiaj. Nie chciałam, żeby rodzice się za mnie wstydzili. I tak po Miss Polonii przypisywano im szklarnie i inne symbole bogactwa, tymczasem tata, wojskowy, i mama, sekretarka, żyli skromnie. Tata sprzedał poloneza, żeby dołożyć do mojej kawalerki. Nigdy nie trzymały się nas wielkie pieniądze. I nigdy nie były najważniejsze.

-Myślisz, że po „Robinsonie” mogą się posypać jakieś propozycje, np. kontrakty reklamowe?
-Może przynajmniej w Szczecinie coś drgnie, skończę z pracą w solarium, znajdę coś bardziej ekscytującego.

-Czy chciałabyś coś w swoim życiu zmienić?
-Od przyszłego roku mocno się przyłożę do znalezienia pracy. Marzę, by założyć porządny gabinet odnowy biologicznej, ale brakuje mi na to pieniędzy. Może uda się wspólnie z koleżanką, a może ktoś mi zaufa i powierzy poprowadzenie takiego salonu?

-A w życiu osobistym?
-Nie mam partnera, jestem sama. Tak wyszło. Ale chciałabym jeszcze wyjść za mąż.

-Czy Miss Polonii, najpiękniejszej kobiecie w kraju, łatwo znaleźć mężczyznę?
-Bardzo trudno. Nie wiesz, czy mężczyzna interesuje się tobą naprawdę, czy tylko dlatego, że jesteś znaną osobą. Poza tym jestem w takim wieku, gdy znalezienie partnera robi się prawie niemożliwe. Dla babki po czterdziestce mężczyzna jest jak telefon komórkowy: albo zajęty, albo poza zasięgiem.

-Dlaczego jesteś sama?
-Byłam w trzech poważnych związkach. Z przykrością muszę stwierdzić, że wszystkie trzy rozbiłam ja. Zawsze według tego samego schematu: na początku jest świetnie, ale nie wytrzymuję momentu, kiedy zaczyna się zwyczajne życie. Ciężko mnie udomowić. Płakałam więc i odchodziłam.

-Potrzebujesz w życiu adrenaliny.
-Potrzebuję wyzwań, nie lubię stagnacji. Mój partner powinien stawiać przede mną ciągle nowe przeszkody, żebym mogła je pokonywać. Chciałabym mieć mężczyznę, który dotrzymuje mi kroku. Tymczasem ja fruwam wysoko, tak jak na samym początku związku, patrzę, a on już osiadł w kapciach i fotelu.

-Masz już pomysł na następną przygodę?
-Jak będę miała 63 lata, czyli za kolejne 21, pokażę, że sześćdziesiątki też jeszcze wiele potrafią.

-Słucham uważnie.
-Na pewno coś wymyślę.

-Żeby uciec od codzienności?
-Żeby coś się działo. Choć raz na jakiś czas.

-Miałaś mocne wrażenia wyrastające jak Himalaje ponad codzienną monotonię. Uważasz, że w życiu ważne są tylko chwile?
-I dni, których jeszcze nie znamy, jak śpiewał Grechuta. Mam takie wrażenie, że coś wspaniałego jest ciągle przede mną.

[Rozmawiała Anna Bimer, Gala / fot. P. Pyrz]

Poprzedni artykułNastępny artykuł