Fear Factor - Nieustraszeni

Wywiad z Romanem Polko

-Wojciech Staszewski: Panie pułkowniku, czy jest Pan nieustraszony?
-Płk. Roman Polko: Każdy ma w sobie lęki, ale może nauczyć się nad nimi panować. Kiedy pierwszy raz pojechałem w misji ONZ do byłej Jugosławii i padały strzały, to się mimowolnie schylałem. Potem się przyzwyczaiłem i nauczyłem się, żeby się nie schylać, tylko ukrywać.

-Był Pan w niebezpieczeństwie?
-W Krajinie szukałem stanowisk rakietowych, z których Serbowie ostrzeliwali Karlowac. Zatrzymali mnie na posterunku, udawałem, że szukam skrótu, powiedzieli, że zawołają dowódcę. Zamiast dowódcy wyszli mocno zamaskowani żołnierze (musieli strzec czegoś ważnego, pewnie tych rakiet). Jeden przyłożył mi do brzucha lufę przeładowanego karabinu i mówi, że skoro jestem Polakiem, to muszę być katolikiem i faszystą jak Chorwaci. Uśmiechnąłem się do niego, zacząłem żartować, opowiadałem o dowódcach serbskich, których znałem. To go obezwładniło, cofnął lufę.

-Nie bał się Pan?
-Wiedziałem, że muszę działać, to było silniejsze od strachu. Dopiero potem przychodzi refleksja. Bardziej przeżywałem sytuacje, w których odpowiadałem za bezpieczeństwo innych. Kiedy jako instruktor spadochronowy pierwszy raz wyrzucałem ludzi z samolotu bałem się, czy wszystkim otworzą się spadochrony, czy dobrze je złożyli. Albo kiedy w pewnym obiekcie w Iraku zorientowaliśmy się, że wszystko jest zaminowane, wystarczy pociągnąć jeden naciąg i wszyscy wylecimy w powietrze.

-Czy wygrałby Pan w „Nieustraszonych”?
-Walczyłbym, ale uczestnicy mogliby być lepsi. Trudno mi to ocenić, bo wcześniej znałem zadania, a dla zawodników były one zaskoczeniem. Poza tym inaczej podchodzi się do zadania, kiedy od tego zależy czyjeś życie, a inaczej, kiedy to tylko gra. Nie wiem, czy umiałbym się tak zmobilizować, jak w Iraku czy Jugosławii.

-Po pierwszym programie miałem poczucie niedosytu. Kazaliście ludziom pić koktajl z mięsa i krwi, i daliście im wiaderka do wymiotowania. Trzeba było potem kazać im wypijać z tego wiaderka, byłoby jeszcze bardziej obrzydliwie.
-Oni wymiotowali po biegu, ze zmęczenia. Po piciu koktajlu nie zauważyłem, żeby ktoś wymiotował.

-Ale rozumie Pan z czego teraz szydzę: przekroczyliście granice obrzydlistwa.
-To nie było obrzydliwe, taki tatar w szklance. A ludzie są drapieżnikami, jedzą zwierzęta. Koktajl składał się z wątróbki zmielonej z krwią, nie budził zastrzeżeń lekarza. Skosztowałem i ten smak mi nie przeszkadzał.

-A świńskie łby które leżały w misce na stole?
-Rzeczywiście, mocno oddziaływały na psychikę uczestników, ale nie były używane do koktajlu.

-Kolejne zadania będą równie obrzydliwe?
-Ludzie będą poddawani testom na klaustrofobię, na odporność na szybkość, na wodę. Szukaliśmy słabych punktów w ludzkiej psychice, żeby wyłonić osobę, która jest najbardziej wszechstronnie odważna.

-Które zadanie byłoby dla Pana najtrudniejsze?
-To w ciemnościach z udziałem organizmów żywych, które okazały się bardzo pobudliwe. Poza tym kiedy później jedna z zawodniczek potrząsnęła głową, żeby wytrzepać z włosów trochę tych stworzeń i poleciały one prosto na mnie, to poczułem się nieswojo.

-Czy zawodnicy wyjdą z tego cało? Po „Wyprawie Robinson” TVN mówi się, że takie programy to niedopuszczalne eksperymenty na ludziach, które naznaczą ich na całe życie.
-Tu jest inaczej. Nie wiem, czy po udziale w jakimś reality show jego uczestnicy tak dobrze bawili się ze sobą. Nieustraszeni się ciągle spotykają, wspólnie żeglowali, wspinali się w górach, jeździli na nartach wodnych. Z własnej inicjatywy, nikt im tego nie sponsorował. To nietuzinkowi ludzie, a program ich nie skłócił, tylko zintegrował.

-Trudno było nimi kierować?
-To było dla mnie wyzwanie, bo oni mogli w każdej chwili powiedzieć „Mamy cię dosyć, rezygnujemy”. Nie podlegali moim rozkazom, nie o to chodziło. Jednak udało się, powstała mocna grupa, a najbardziej nieustraszeni znaleźli się w Argentynie.

-Tęskni Pan do wojska? Nudno za biurkiem w urzędzie miasta?
-Nie jestem stworzony do siedzenia w kapciach. Popularnym sposobem odreagowania wciąż niestety jest u nas picie. Gdybym codziennie się zalewał w pubie, byłoby to akceptowane. A tak, niektórzy miłośnicy alkoholu w sztabie generalnym usiłują mnie potępić za „Nieustraszonych”, choć nikomu tu krzywdy nie robię, a doskonale się bawię.

-W wojsku też się Pan bawił?
-Dzięki wojsku zdobyłem uprawnienia instruktora narciarskiego, spadochronowego, żeglarskiego, ćwiczyłem sztuki walki. Robiłem w pracy rzeczy, za które ludzie w cywilu płacą duże pieniądze i uważają to za rozrywkę.

-Zaczął Pan też biegać, niedawno mijaliśmy się na trasie maratonu w Poznaniu. Który z tych sportów daje najwięcej adrenaliny?
-Spadochroniarstwo. Oddałem tylko trochę ponad 600 skoków, ale skok skokowi nierówny. Kiedy skacze się z wysokości 4-5 tysięcy metrów (zdarzyło mi się bez aparatury tlenowej nawet 5600 m) najpierw jest ponad minuta swobodnego opadania. Steruje się własnym ciałem, wykonuje układy zbiorowe. To tak fantastyczne przeżycia, że często dopiero zamontowany w kasku biper przypomina, że trzeba już otworzyć spadochron.

-Czy uczestnicy programu też będą skakać na spadochronie?
-Próby na lęk wysokości nie będą im oszczędzone. Więcej nie powiem, proszę oglądać „Nieustraszonych”.

[Rozmawiał Wojciech Staszewski, Gazeta.pl]

Poprzedni artykułNastępny artykuł